Ferdydurke – kto nie widział, ten trąba!
Grupa studentów PWST z Krakowa dała wyraz nie tylko swoim umiejętnościom aktorskim, ale głównie relacjom przyjacielskim. Na scenie stworzyli przede wszystkim wrażenie wyjątkowego zrozumienia, współpracy, uzupełniania. Sztuką okazało się przedstawienie tej samej postaci przez kilku aktorów, przy czym nie dane było odczuć, że któryś z nich jest lepszy. Wprost przeciwnie – przeobrażanie postaci pomogło w zrozumieniu pojęcia „gęby”.
Nareszcie pojawiła się wersja spektaklu Ferdydurke, w której obok chłopiąt pojawiły się też dziewczęta. Chociaż stwierdzenie „pojawiły się” to stanowczo zbyt mało. Dziewczyny, choć w liczbie oddały pola chłopakom, to pod względem wartości artystycznych zrealizowały zasadę parytetu w szerokim tego słowa znaczeniu. Upupiana w szkole uczennica ma najlepsze wejście jako wysportowana pensjonarka Młodziakówna, potem gości przy pańskim stole Hurleckich. Ciotka Józia karmi podczas obiadu wypchanego lisa, wcześniej jako nad wyraz tolerancyjna matka Zuty zachęca ją do posiadania nieślubnego dziecka, bo na początku spektaklu jest wyzwoloną hipiską, a raczej kimś, kto nie chce być dziewczęciem. Jedna ze studentek tworzy na żywo oprawę muzyczną przedstawienia: śpiewa, gra, „robi chórki”, finalizując swój występ monologiem w roli porwanej przez Józia Zosi, by ostatecznie zająć centralne miejsce przy wspomnianym już stole Hurleckich.
Panowie stanowią równie barwny wachlarz postaci. Począwszy od wysokiego, a raczej wyrośniętego Józia (co może wskazywać na jego dojrzałość, przynajmniej na pierwszy rzut oka) na profesorze Pimce skończywszy. Jego monolog – bogaty w mimikę i gestykulację – dotyczy rozważań nad byciem człowiekiem czy chłystkiem i osiąga swój szczyt w momencie projekcji „stawania się” koniarzem. Pierwsze wejście profesora Pimki może zastanawiać (bo dlaczego jest on ubrany jak uczeń?), po czym widz pozbywa się złudzeń jakiejkolwiek trwałości i jednostajności spektaklu. Nauczyciel przechodzi w rolę zbuntowanego Miętusa, aby odbyć pojedynek na miny i… zrobić to (co ważne!) w koszulce z wizerunkiem Jokera z Batmana. Na uwagę zasługuje też monolog wewnętrzny Józia, ale już nie tego pierwszego, też nie drugiego… Onieśmielony przez Zutę mówi (a raczej myśli) w ten sam sposób, jakby wywołany do odpowiedzi.
Przez cały czas trwania spektaklu daje się odczuć bezpośredni kontakt aktorów z widzem. Albo za sprawą zwrotów, albo w nieustannym wspominaniu o jego obecności. Zabieg ten może stanowić o zamierzonym sposobie przyprawiania „gęby”, bo chyba nie chodzi o sprawdzenie sprawności fizycznej poprzez rzucanie przedmiotami w stronę widowni. Rodzajem „stwarzania” formy odmiennej jest wystąpienie Hiroaki Murakami wprowadzającego chociażby zabawny wątek rasistowski, ponieważ koledzy nie chcą, aby uczestniczył on w „uświadamianiu” Syfona.
Sztuka jest niejako na bieżąco reżyserowana. Aktorzy po odegraniu roli niby schodzą ze sceny, ale nadal (choć nie bezpośrednio) uczestniczą w przedstawieniu, jakby nadzorując jego ciąg dalszy. Przejścia do kolejnych epizodów mają miejsce na scenie w sposób niemal niezauważalny, choć oparte są na prostej koncepcji dźwięku szkolnego dzwonka czy telefonu komórkowego.
Adaptacja tekstu Witolda Gombrowicza wydaje się udana w stu procentach. Więcej nawet, bo skonstruowane dodatkowo fragmenty monologów oraz komentarzy podkreślają smak groteski. Mimo dokładnego „przełożenia” widz koncentruje się nie tylko na akcji właściwej, lecz także na sposobie kreowania rzeczywistości w danym momencie. Jest przecież zarówno oglądającym, jak i uczestniczącym w formie Gombrowicza.
Diana Tomaszewska, Teatralia Radom
Magazyn Internetowy „Teatralia” numer 51
Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna im. L. Solskiego w Krakowie
Ferdydurke
Witold Gombrowicz
reżyseria i muzyka: Magda Miklasz
adaptacja tekstu: Maciej Podstawny
scenografia i kostiumy: Michalina Kostecka
opracowanie muzyczne: Maja Łukowska, Ryszard Starosta
opieka artystyczna: Krzysztof Globisz
obsada: Anna Kaszuba, Izabela Warykiewicz, Maja Łukowska, Łukasz Wójcik, Maurycy Popiel, Antoni Paradowski, Maciej Raniszewski, Hiroaki Murakami
fot. Michalina Kostecka