Jestem Bogiem (Niżyński. Zapiski z otchłani)

Jestem Bogiem (Niżyński. Zapiski z otchłani)

Ciało schizofrenika nie jest ciałem stałym, lecz płynną materią swobodnie przekraczającą granice realności. Jego opowieść wymyka się strukturom tradycyjnej narracji, fabułę bowiem kawałkują, a ostatecznie nicują napady szaleństwa. Obraz rozpościera się niejako poza progiem języka, który podlega nieustannej destrukcji. Człowiek staje się „ni-tym-ni-owym” – ciągła walka imaginacji z przebłyskami świadomości oraz pragnienie transcendencji zderzane z powracającymi cieniami normalności doprowadzają do rozbicia i zanegowania „ja”. Czasem, tak jak Wacław Niżyński, schizofrenik wierzy, że będąc istotą wzniosłą, dotyka istoty bytu.

Józef Opalski w chłodnej, nieomal rytualnej próbie wejrzenia w zainfekowane manią wielkości wnętrze sprowadza na scenę demona obłędu. Bada podświadomość bohatera – wielkiego tancerza, będącego ofiarą zarówno samouwielbienia, jak i autodestrukcji. Reżyser pokazuje Niżyńskiego (w tej roli genialny Grzegorz Mielczarek) w procesie stopniowej alienacji i zamykania się w pułapce chybotliwego „ja”. Nie sposób odmówić Opalskiemu niewymuszonej elegancji, z jaką snuje opowieść o człowieku, któremu szaleństwo odebrało zdolność tańczenia, naznaczając go piętnem spustoszenia. Nie można odmówić mu także czułości, jaką otacza swojego bohatera – sytuującego się raczej po stronie śmierci niż życia. Reżyser wie, że o ludzkich tragediach nie wolno mówić głośno, jeśli nie chce się ich zagłuszyć. Dlatego dramaturgię spektaklu buduje dyskretnie – grając światłem i cieniem czy dojmującym chłodem przestrzeni, miejsca ciemności.

Znajdujemy się w kręgu mroku. W sceniczny świat wkrada się coś niewymiernego. Oszczędna scenografia Przemysława Klonowskiego składa się z drewnianego stołu i kilku krzeseł. To pokój – choć może należałoby raczej powiedzieć „labirynt” – będący wizualną metaforą (nie)świadomości bohatera. Wszystko, co się w nim odbywa, jest projekcją rozdrażnionej wyobraźni, przedstawieniem kolejnych rojeń schizofrenika. Stąd bełkotliwość narracji, zakłócana dodatkowo powracającymi powtórzeniami prawdziwych i wyobrażonych reminiscencji. Mamy więc do czynienia z theatrum mentis, ze światem zamkniętym w głowie. To jedyna dostępna Niżyńskiemu przestrzeń. Mimo licznych przejaskrawień i jawnej karnawalizacji, widocznych (szaleństwo nosi wszak znamiona rozbuchanej błazenady) w inscenizacjach majaków szaleńca, spektakl do końca pozostanie zapisem koszmaru. Opalski wydaje się mistrzem proporcji, balansowania na niebezpiecznej granicy dobrego smaku. Tworzy teatr wysublimowanego absurdu, zakotwiczonego nie w abstrakcji, ale w prawdzie doświadczenia.

Najbardziej przejmujące w dramacie tancerza, obok uwikłania w miłosny trójkąt z żoną i diabolicznym impresario, jest chyba jego przeświadczenie o zachowanej możności samostanowienia. Przed sobą samym udaje, że gra wariata. Jednak nawet w autokreacji pojawiają się pęknięcia. Bohater bywa bowiem samozwańczym Bogiem, ale i marnym ochłapem w boskich rękach. Samotność budzi w nim okrucieństwo i obojętność. Kaleczy i dręczy małżonkę, ale przede wszystkim unicestwia siebie.

Artysta, wiedziony świętym rozkazem, prowadzi dziennik. Mielczarek rozpaczliwie skrobie palcem po krzesłach, blatach, podłodze. To piękna metafora koncepcji „sobąpisania”. Teraz słowo, nie gest i ruch, staje się materiałem widowiskowym. Niżyński zdaje się podwójnie uwięziony – w języku i ciele. Język jest medium umożliwiającym transfigurację, a zarazem jedyną możliwą formą uwierzytelnienia własnego „ja”, gdy tymczasem ta nieusuwalna konieczność wypełniania kolejnych stron, unicestwia wszelkie roszczenia do – mimo wszystko zapamiętanej – wolności.

W finale ściany pokoju (infernum) pokrywają projekcje kilku kartek z owego pamiętnika. Powściągliwe, nawet nieco tłamszone w aktorskiej interpretacji Mielczarka szaleństwo bohatera – obolałego, zdegradowanego, zniszczonego boga – tym razem uderza bezlitośnie. Doskonale zobrazowana obsesja w połączeniu z ostatnimi kwestiami: „konik bardzo się zmęczył” i „dłużej nie mogę” (wypowiedzianymi przez aktora na wskroś bezradnym głosem człowieka, który płakał), składają się na przejmujące pożegnanie. Odchodzi geniusz i idiota, obłąkany klaun. Umiera w popiołach tańca, bo nie jest kochany. Płacz bohatera sugeruje, że do końca pragnął odnaleźć zagubioną w otchłani normalność.

Alicja Müller, Teatralia Kraków
Internetowy Magazyn „Teatralia”, numer 84/2014

Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie

Niżyński. Zapiski z otchłani

Anna Burzyńska

reżyseria: Józef Opalski

scenografia i kostiumy: Przemysław Klonowski

reżyseria światła i projekcje: Marta Saint Tokarz

choreografia: Jacek Tomasik

obsada: Agnieszka Judycka, Sławomir Maciejewski, Grzegorz Mielczarek, Tadeusz Zięba

premiera: 1 grudnia 2013

fot. M. Saint-Tokarz

Alicja Müller, rocznik 1991, studentka filologii polskiej, z „Teatraliami” związana od 2010 roku. Miłośniczka absurdu i dadaistów.