Kłamać, póki śmierć nas nie rozłączy (Prawda)

Kłamać, póki śmierć nas nie rozłączy (Prawda)

Doprawdy trudno orzec, czy więcej piosenek napisano o zdradzie, czy o miłości. Tym bardziej że – chociaż pewnie chciałoby się inaczej i znajdą się tacy, co zaraz wykrzykną swoje donośne: „bujda, oszczerstwo, głupota!” – jedno drugiego nie wyklucza. Podobnie rzecz ma się z prawdą i kłamstwem. Nie tylko nieszczęścia chodzą wszak parami, a łoża cudzych żon i mężów nie zawsze są przestrzenią niekochanych.

Marcin Świetlicki, niezmordowany dekonstruktor romantycznych mitów, kłamstwo wywęszył nawet w dźwięku saksofonu. Łgały mu tak poranki, jak alkohole i trolejbusy. I tylko umarły nie kłamał. I to najwidoczniej dlatego, że zwyczajnie nie mógł. Tyle w nas życia, ile bajania – nasuwa się niewesoła konkluzja. Do wniosków tych niezbyt pociesznych można dojść wieloma drogami. Ale niech przypisany im ciężar nie zmyli filozofów. Na ich wątpliwej jakości czci nie trzeba bowiem układać kolejnych traktatów moralnych. Florian Zeller, przykładowo, skleił z nich komedię. Taką, co rechot i – jakby nie patrzeć – zachwyt wzbudza. Na reżyserski warsztat wziął tę, doskonale absurdalną, sztukę Henryk Jacek Schoen i sprawił, że ściany Teatru Bagatela zadrżały. Od chichotu oczywiście.

Historia jest tak banalna, że niewarta streszczania. Aż chce się przytoczyć Władimira Proppa i jego schematy bajek magicznych. Tylko zamiast księżniczek, czarownic i walecznych bohaterów na nieustraszonych koniach podstawić żony, cudzołożnice oraz kochanków, co to, by uratować honor niepewnej męskości, świętość małżeńskiego łoża kalają. Miłość splamiona, wierność zgruchotana, prawda, która bredzi. Rzeczy straszne, a tak bardzo śmieszne. Mogłoby się wydawać, że do uśmiechów naiwne gęby składają się tylko tym – tymczasowo! („bo kto nie zaznał goryczy ni razu…”) – wolnym od druzgoczących doświadczeń zdradzonych, ale śmiechem buchają tu wszyscy. A to dlatego, że spektakl Schoena jest bezsprzecznie zabawny. Niemniej jego dowcip w oczy kole.

Jak już wspomniałam, fabuła Prawdy nawet nie udaje oryginalnej. Mamy zatem dwie niby-idealne pary, którym zapomniały się małżeńskie przysięgi. Bohaterowie wędrują między łóżkami, wpuszczając swoich partnerów, ale i samych siebie w maliny. Na scenie tworzy się erotyczny kabaret zmyłek, pomyłek i zdumień. Sztuka kłamania obnaża swoją ułomność – w salwy pęczniejących od coraz to nowych zmyśleń wywodów przypadkiem wdziera się prawda, a nie tacy znów, jak się okazuje, wykwintni konfabulanci gubią się w zakamarkach własnych opowieści. Właśnie w błyskotliwych, ironicznych, często konstruowanych na zasadzie niedoskonałych powtórzeń dialogach leży moc tekstu Zellera, który – gdyby nie sprawność językowa francuskiego autora oraz właściwa mu wyjątkowa lekkość w posługiwaniu się poetyką absurdu – podobny byłby upiornej, ciężkostrawnej telenoweli brazylijskiej.

Od tego skojarzenia sam spektakl ocala bezbłędna obsada aktorska. Karolina Chapko, Magdalena Walach, Wojciech Leonowicz oraz Marcel Wiercichowski, prowadzeni sprawną ręką reżysera niepozwalającego nawet na minimalne zwolnienie tempa, tworzą teatr przerysowanych gestów i ostentacyjnej sztuczności, który zdaje się paralelny do, w gruncie rzeczy żałośnie-śmiesznego, trudu, jaki wkłada się w zmyślanie, wznosząc się przy tym na wyżyny – nie wiadomo: głupoty czy okrucieństwa. Niewierni kochankowie piszą własną księgę tysiąca i jednej nocy. Na jej kartach, na potrzeby opowieści, wskrzesza się nawet umarłych. Fabuły te często przekraczają granice prawdopodobieństwa, ich autorzy nieustannie dokonują aktów deziluzji, ale przedstawienie trwa.

Poprzez wiele słodko-kwaśnych gagów, wpadek i popisów mistrzowskiej błazenady dochodzimy w końcu do śmieszności ostatecznej (tym razem dogłębnie tragicznej). Bohaterowie mają w zwyczaju wygłaszanie skomplikowanych tyrad o zdradzaniu i dyskretnym zdradzaniu, o kłamaniu i lepszym kłamaniu, i tak doprowadzają do zasiania w duszach widzów niepokoju w kwestii dość fundamentalnej: czym mianowicie jest ta, po stokroć przywoływana, prawda i czy miłość rzeczywiście się z nią współweseli.

Przedstawienie Schoena można nazwać komedią, farsą, karnawałowym skeczem – obojętnie. Wszak to opowieść zrodzona z bzdur. Historia tkana na kanwie kompletnego absurdu. Trzeba więc śmiać się bez wytchnienia. Co jednak najważniejsze – w scenicznym kłębowisku głupoty nie sposób nie zauważyć mądrej maski zręcznego ironisty.

Alicja Müller, Teatralia Kraków
Internetowy Magazyn „Teatralia”, numer 89/2013

Teatr Bagatela w Krakowie

Florian Zeller

Prawda

tłumaczenie: Barbara Grzegorzewska

reżyseria: Henryk Jacek Schoen

scenografia: Joanna Schoen

choreografia: Jarosław Staniek

reżyseria świateł: Marek Oleniacz

obsada: Karolina Chapko, Magdalena Walach, Wojciech Leonowicz, Marcel Wiercichowski

premiera: 12 lutego 2014

fot. Piotr Kubic

Alicja Müller – rocznik 1991, studentka filologii polskiej, z „Teatraliami” związana od 2010 roku. Miłośniczka absurdu i dadaistów.