Make love not war? (Niech żyje wojna!!!)
Deszcze niespokojne słychać było w polskich domach przez dziesięciolecia, jeśli wierzyć wypowiadanej przez Marusię (Monika Frajczyk) litanii dat powtórek i reemisji Czterech pancernych. Elementy propagandowe są w tym serialu wyraźnie widoczne, ale jednocześnie jak gdyby przezroczyste dla większości widzów, ulokowanych przed odbiornikami ofiar zbiorowej popkulturowej amnezji.
Pierwsza część przedstawienia utrzymuje charakterystyczny, demaskatorsko-autoironiczny wydźwięk dramatu Demirskiego. Już początkowa scena dobitnie pokazuje, z jaką konwencją mamy do czynienia. Ubrany w husarskie skrzydła Mikołajczyk (Anna Jarosik-Trawińska) staje się obiektem żartów Marusi (która tu staje się „ruską kurwą”) i uzbrojonego w elektryczną gitarę Stalina (Karol Kossakowski). „To takie nieporęczne uczucie/ wydać żołnierzom rozkaz atakowania czołgów/ tłuczkami do mięsa/ mięsa niemieckiej jakości/ wiem – też tak miałem” – mówi ten ostatni. Tymczasem pod sceną, jak w okopach, przedzierają się powstańcy warszawscy. Powaga stale miesza się z groteską.
Remigiusz Brzyk zamiast (trochę na siłę) próbować szukać własnego języka, odcinającego się od stylistyki Strzępki i Demirskiego, przyjmuje go, i do i tak już pokaźnego zbioru powtórzeń i parafraz zawartych w tekście dodaje koleją warstwę, czyli odwołania teatralne (co ciekawe, nie tylko do wspomnianego tandemu). W tym wypadku koncepcja oparta na cytowaniu chwytów charakterystycznych dla znanych polskich reżyserów sprawdza się doskonale. Z jednej strony, pozwala zobaczyć aktorów w zderzeniu z konwencjami, jakie mogą napotkać na dalszej drodze artystycznej. Z drugiej, może mniej istotnej, pozwala zorientowanym we współczesnym życiu teatralnym widzom zabawiać się rozpoznawaniem kolejnych cytatów i twórców. Na przykład w przywołanej wcześniej scenie otwierającej przedstawienie można dopatrzeć się analogii do Transferu Jana Klaty. Metafora wodza grającego na gitarze, zresztą w obu wypadkach Stalina, jest bardzo podobna. Zwykli ludzie są właściwie bezwolni i pozbawieni możliwości reakcji na zachodzące wydarzenia. Muszą zatańczyć tak, jak im zagrają tyrani i dyktatorzy. Na tym właśnie polega śmieszność Mikołajczyka: uważa się on za pełnoprawnego uczestnika wydarzeń politycznych, mogącego stawiać żądania, gdy w rzeczywistości jest ledwie pionkiem. Taki sposób przedstawienia wojny i szerzej polityki odzwierciedla wydźwięk piosenki, z której zaczerpnięty został tytuł dramatu. Stanowi ona także zwieńczenie i poniekąd puentę pierwszej części spektaklu.
Atmosfera dyskretnie, ale diametralnie zmienia się w drugiej połowie przedstawienia. Pozornie nadal oglądamy ten sam, przerysowany, ale i przerażający ciąg scenek z życia ludzi sterowanych przez siły większe od siebie. Pomału jednak aktorzy zaczynają przełamywać ramy przyjętych konwencji gry i coraz bardziej porzucać swoje role. Kulminacja następuje nie w abstrakcyjnej przeszłości, ale „tu i teraz”, podczas prowadzonej na scenie dyskusji na temat minuty ciszy w rocznicę powstania warszawskiego. Finałowa scena stanowi anarchistycznie radykalną manifestację przeciwko wszelkiego rodzaju władzy i jej nadużyciom. Trochę nieoczekiwanie przedstawienie nabiera niemal atmosfery hipisowskiego protestu, z gitarą i hasłami wypisanymi na kartkach. Wyglądają one trochę śmiesznie, ale mają walor pewnej autentyczności. Trudno jednak zarzucić twórcom naiwność. Wręcz przeciwnie, ich postulaty wybrzmiewają tym bardziej dobitnie w zestawieniu z wcześniejszymi cynicznymi popisami.
Zaprezentowaniu się aktorów z różnych stron sprzyja też z pewnością typowe dla Demirskiego rozszczepienie jaźni postaci, tu jednak ograniczonej do kreacji Olgierda/Czerśniaka. Grający go Bartłomiej Kwiatkowski płynnie przechodzi od jednej postaci do drugiej. Jednocześnie jego Czereśniak jest nieco przerysowany, co podkreśla pewną sztuczność bohatera, na siłę „wstawionego” do serialu, bo „radziecka propaganda/ się w porę zorientowała/ że pan [Olgierd] jesteś nośnikiem wartości ziemiańskich”.
Na uwagę zasługuje również kreacja Moniki Frajczyk. Jej Marusia od początku do końca wspaniale balansuje między przerysowaniem i przejmującym realizmem. Widać to zwłaszcza w pijackim monologu bohaterki już jako staruszki, co prawda zniszczonej przez życie, ale do końca zachowującej kokieteryjny rys. Tego rodzaju rolę łatwo sprowadzić do banału lub schematu. Zamiast tego aktorka stwarza pełnowymiarową, wzruszającą i zabawną zarazem postać.
Niech żyje wojna!!! może nie zachwycać oryginalnością pomysłów inscenizacyjnych. Za to reżyser bardzo konsekwentnie prowadzi aktorów i pozwala odpowiednio wybrzmieć finałowej puencie, która stanowi ich osobisty wkład w spektakl. W przedstawieniu spełniony zostaje nadrzędny (jednak) cel teatru PWST, czyli pokazanie wachlarza aktorskich umiejętności absolwentów.
Aleksandra Spilkowska, Teatralia Kraków
Internetowy Magazyn Teatralny „Teatralia” nr 124/2015
Teatr PWST im. Ludwika Solskiego w Krakowie
Paweł Demirski
Niech żyje wojna!!!
reżyseria i scenografia: Remigiusz Brzyk
kostiumy, asystent scenografa: Kinga Stanowska (ASP)
opracowanie muzyczne: zespół
aranżacja: Bartosz Buława
asystent reżysera: Ján Tomandl (III r. WRD Program Eramsus+), Magdalena Jaworska
Występują: Monika Frajczyk (Marusia), Anna Jarosik-Trawińska (Mikołajczyk), Magdalena Jaworska (Lidka), Roksana Lewak (Gustlik), Monika Roszko (Szarik), Bartosz Buława (Grigorij), Karol Kossakowski (Stalin/Aktor z pejsami/Jeniec), Bartłomiej Kwiatkowski (Olgierd/Czereśniak), Maciej Sajur (Janek) oraz studenci III r. WA: Bartłomiej Cabaj, Mariusz Galilejczyk, Mateusz Korsak i II r. WA: Jan Marczewski, Łukasz Szczepanowski
premiera: 12 stycznia 2015
fot. Ewelina Konior-Słowińska
Aleksandra Spilkowska – ur. 1992, studentka wiedzy o teatrze i krytyki literackiej, gdańszczanka mieszkająca w Krakowie.