Magiczna, czerwona granica Lupy (Wycinka Holzfällen)
Państwo Auersberger mają wielką przyjemność zaprosić na artystyczną kolację. Odbędzie się ona z okazji samobójczej śmierci przyjaciółki i aktorki Joany Thul. Gość specjalny to aktor Teatru Narodowego, który właśnie święci tryumfy dzięki wybitnej roli Ekdala w Dzikiej kaczce Ibsena. Jednak to nie będzie zwyczajne spotkanie – Joana umarła. Artyści muszą przejrzeć się w tej śmierci.
Wycinka Holzfallen Krystiana Lupy rozpoczyna się leniwie. Pani Auersberger (Halina Rasiakówna) zmienia sukienki, wchodzą kolejni goście, odwieszają płaszcze. Wyrzeźbili sobie twarze na znak żałoby. Autentyczny smutek zdaje się bić tylko od męża zmarłej artystki – Johna (Marcin Pempuś), który siedzi niemy gdzieś na uboczu. W szybie oddzielającej salon wycięte jest dla niego okienko. Artyści za to próbują się przez nią przebić. Opowiadają o projektach, o których marzą, lub nad którymi pracują, podkreślają swoje nowatorskie wizje, swój indywidualizm, artystowskie wyobcowanie, niezrozumienie przez społeczeństwo. Debatują o tym, co dzieje się w teatrze albo raczej – co się nie dzieje. Jeżeli to są artyści-rewolucjoniści, to coś tutaj nie gra. Odbywa się stypa, a zatem powinno się ciepło wspominać zmarłą, a nie performować własne cierpienie. Ich niezdolność do empatii albo wypowiedzenia jakiejkolwiek świeżej, odkrywczej myśli jest przekomiczna. Lupa wzmacnia ten obraz, bo poza szybą siedzi pisarz Thomas Bernhard (Piotr Skiba), który komentuje zajadle i bezkompromisowo rzeczywistość salonową. Jednocześnie należy do tamtej przestrzeni (co jakiś czas ktoś się do niego zwraca) i się jej przygląda.
Kiedy stagnacja i groteska osiągają poziom, który trudno wytrzymać, do salonu wkracza duch Joany (Marta Zięba). W tym momencie wszystko mogloby się zmienić. Ale to hiperrealistyczny świat Lupy – transcendencja raczej tu nie działa. Rzeczywistość jest przecież i tak oddzielona czerwoną linią. Ta granica zawsze dawała w przedstawieniach reżysera jakiś rodzaj bezpieczeństwa, brała w nawias akcję sceniczną. I kiedy w Wycince Joana ustawia się na tej linii, a w końcu ją przekracza, by stanąć niebezpiecznie blisko publiczności – ma się wrażenie dotykania magii, którą zazwyczaj reżyser beznamiętnie obnażał, a tutaj – w końcu zaczyna o nią pytać. Za chwilę zniknie salon, a pojawi się jej pokój, gdzie bohaterkę odwiedzi Bernhard. Scenografia, ustawiona na obrotowym podeście i przypominająca wielką układankę, w momencie zmiany ukazuje swoją fragmentaryczność i sztuczność, a z drugiej strony – pokazuje to, co wcześniej było ukryte – porusza. Powstaje obraz symboliczny, niemal metafizyczny: zamknięta, mała, zagracona przestrzeń pokoiku, zanurzona w przestrzeni starej uliczki. Lepiej zostać w łóżku, w otoczeniu książek i zepsutego gramofonu czy wyjść? Joana wybiera to pierwsze. Bo jeśli, jako artysta, nie możesz dać światu czegoś najlepszego, to musisz dać to najgorsze: puste butelki po winie, smutek, a w końcu śmierć. Tutaj nie ma czasu na półśrodki. „Dziwne, że nie zabiła się wcześniej” – stwierdza gorzko pisarz. Czy to diagnoza Lupy dotycząca również tego artystowskiego światka z salonu Auersbergerów? Czy oni wszyscy też powinni się zabić, nie mogąc dać światu tego, co najlepsze?
Jest godzina pierwsza siedemnaście i właśnie rozpoczęła się kolacja, która przypomina Ostatnią wieczerzę Leonarda da Vinci. Aktor Teatru Narodowego (Jan Frycz) opowiada o swojej wielkiej roli oraz o poświęceniu dla niej (pół roku spędzone w górskiej chacie na odludziu!). Krzyczy frazesami dotyczącymi niskiego poziomu teatru, brakiem wybitnych dzieł, niedocenieniem ciężkiej pracy artystów przez publiczność. Wyczekiwany gość nie ma nic ciekawego do powiedzenia. Jego opowieść w końcu zaczyna być męcząca i irytująca. Lupa nie pozwala jednocześnie zatopić się w swoich myślach, nie pozwala uciec – buduje napięcia, które wydają się wypełnione pustką. W którymś momencie ta pustka wybucha. Do tej pory opanowany i zdystansowany Bernhard zaczyna rozumieć, że prawdopodobnie jest taki sam, jak ci, których kiedyś kochał, a teraz nienawidzi. Do tej pory przeglądał się sobie w obrazie samobójczej, ofiarniczej śmierci Joany (która w symbolicznym kościele, naga, rozkłada ramiona w chrystusowym geście) i tam doszukiwał się podobieństw. Od teraz zacznie budować swój obraz wobec tych, którzy jeszcze żyją, i z którymi je kolację. Ta konfrontacja będzie okrutna, ale da też nadzieję.
Dzień później, w ramach Festiwalu Boska Komedia, odbyło się spotkanie z Krystianem Lupą. To, co ja poetycko próbuję nazwać magią, metafizyką, nową jakością, reżyser określa jako drogę ku prawdzie. Powaga jest dla niego „prymitywnym garniturem”, w który ubrali się artyści. Organiczny jest dystans, śmiech – i tym razem obdarzył on publiczność tą wolnością. Będziemy jednak musieli – jak Bernhard – przestać śmiać się z innych, a zacząć przyglądać się sobie. Ta diagnoza będzie niezwykle trudna – tak jak trudne korzystanie jest z wolności, którą mamy. Dla artystów jest tym sztuka, za którą stoją wielkie marzenia. Ci, którzy mają małe marzenia, nigdy nie będą mieli dość odwagi, by coś zmienić.
Julia Lizurek, Teatralia Kraków
Internetowy Magazyn „Teatralia”, numer 119/2014
7 Międzynarodowy Festiwal Teatralny Boska Komedia
Teatr Polski we Wrocławiu
Thomas Bernhard
Wycinka Holzfällen
na podstawie przekładu Moniki Muskały
adaptacja, reżyseria, scenografia i reżyseria światła: Krystian Lupa
apokryfy: Krystian Lupa i improwizacje aktorskie; cytaty z dzieł Jeannie Ebner i Friederike Mayröcker; myśli Joany w Sebastiansplatz Verena Lercher
kostiumy: Piotr Skiba
oprawa muzyczna: Bogumił Misala
wideo: Karol Rakowski i Łukasz Twarkowski
obsada: Andrzej Szeremeta, Piotr Skiba, Jan Frycz, Krzesisława Dubielówna, Halina
Rasiakówna, Wojciech Ziemiański, Anna Ilczuk, Ewa Skibińska, Adam Szczyszczaj, Bożena Baranowska, Marta Zięba, Michał Opaliński, Marcin Pempuś
premiera: 23 października 2014
Julia Lizurek, rocznik 1990, studentka wiedzy o teatrze, poszukiwaczka poezji w życiu i w teatrze.