Maska nie umiera nigdy (Maskarada)

Maska nie umiera nigdy (Maskarada)

„Podstawą teatru jest konflikt” przekonywał Nikołaj Kolada na konferencji prasowej poświęconej Maskaradzie. Rzeczywiście, zderzenie opozycji, zwłaszcza na poziomie estetycznym, jest głównym rysem spektaklu. Napięcie zmienia się jak w kalejdoskopie, od absolutnego kiczu po powagę. Kwestią gustu pozostaje „przełknięcie” tej mieszanki.

W sposób najbardziej podstawowy granicę między dwoma nastrojami  można przeprowadzić pomiędzy pierwszą i drugą połową przedstawienia. Kolada daleki jest co prawda od rysowania tak grubą kreską. Tytułowa maskarada to obok zabawy karnawałowej także cały wachlarz sztucznych zachowań, pretensjonalnych stylizacji i denerwujących tików. We wszystkich trzech i jeszcze innych na dokładkę wyróżnia się zwłaszcza Radosław Krzyżowski w roli Arbienina, mistrza gry i (nie)oficjalnego króla swojego światka, kradnącego całą uwagę wspomnianym zestawem zachowań. Stawkę podbija dodatkowo tubalnym głosem. Pozostałe postaci: Nina (Agnieszka Judycka), Zwiezdicz (Rafał Szumera), Szprich (Grzegorz Łukawski) także prezentują typowe dla siebie pozy i ruchy, ale żadna z nich nie przerasta Arbienina, są co najwyżej słabnącym echem sztuczności absolutnej. Jednak w miarę rozwoju akcji maski spadają… Dodatkowo cały sposób prezentowania się bohaterów i użyta kolorystyka zdają się zapowiadać nadchodzącą tragedię: początkowo śnieżnobiałe kostiumy, świecące cyrkoniowymi guzikami, zamieniają się w równie błyszczące tandetą, czerwone, a w finale czarne, wdzianka.

Z powyższego opisu nie wyłania się jednak pełnia zadziwiającej estetyki Maskarady. Niedyskrecją byłoby zdradzać wszystkie szczegóły, ale dla dopełnienia dodam jeszcze, że po wyjściu niechybnie pozostaje nam w głowie nieśmiertelny hit Britney Spears Oops! I Did It Again, a cała scena usłana jest foliowymi obrazkami zwierząt (w najlepszym wypadku przedstawiającymi małe koty, a w najgorszym jelenia na rykowisku). Przedstawienie jest przy tym przemyślane, a nawiązania do kultury popularnej świetnie wpisują się w manieryczny styl gry aktorskiej i stanowią mocny kontrapunkt do scen zagranych już zupełnie „na poważnie”. Pozostaje jednak wrażenie przeładowania. Gry przeciwstawnymi konwencjami domyślać się możemy od samego początku, ale na dopełniające sceny, przy których w pełni widać, dlaczego spektakl wyreżyserowano właśnie tak, a nie inaczej, musimy czekać zbyt długo, przebijając się przez sztuczną i kiczowatą część pierwszą, która nie jest ani ładna, ani nawet śmieszna. Teatr nie musi być przyjemny w odbiorze, ale czasem bywa po prostu nużący. W przypadku Maskarady nie jest to jednak kwestia braków w intelektualnie pojmowanej strukturze przedstawienia, ale bardziej prozaicznej odpowiedzi na pytanie, w jakich dawkach możemy znieść rodzaj monotonii, która cechuje przedstawienie (oraz wielokrotnie powtarzającą się piosenkę Britney Spears). Trzy godziny jednak przekraczają limit niektórych widzów.

Finalne przejście w inną estetykę cechuje dwuznaczność. Pewne elementy z wcześniejszych części pozostają. Znów trudno tu mówić wprost o niezrozumiałym lub pozbawionym sensu zabiegu. W końcu cokolwiek by się nie stało, świat powoli powraca do wcześniejszych norm. Tragedia nie oddziałuje na wszystkich w tym samym stopniu. Nawet śmierć, wprowadzona na scenę, ma charakter maski – wizualnej reprezentacji fatum – i błyska do nas plastikiem i brokatem kolorowych motylków. Milcząca ironia tej postaci ma swój urok, ale równocześnie zdejmuje ciężar odpowiedzialności z barków bohaterów, a zwłaszcza Arbienina. Pozwala im do końca pozostać właściwie bardziej karnawałowymi ozdobami banalnej intrygi, niż pełnokrwistymi postaciami. Kolada sam podkreślał codzienność, stanowiącą „punkt wyjścia historii w Maskaradzie – to informacje, które często docierają do nas z mediów – o tym, że mąż zamordował własną żonę z miłości”. Reżyser mimo to zdecydował się na wykreowanie fantastycznie odrealnionego świata scenicznego, którego kreacja, mimo że przemyślana i konsekwentna, pozostawia poczucie nie do końca określonej pustki.

Aleksandra Spilkowska, Teatralia Kraków
Internetowy Magazyn „Teatralia”, nr 69/2013

Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie

Maskarada

Michaił Lermontow

reżyseria: Nikołaj Kolada, przekład: Agnieszka Lubomira Piotrowska, scenografia i kostiumy: Justyna Łagowska, reżyseria światła: Justyna Łagowska, choreografia: Maćko Prusak, opracowanie muzyczne: Nikołaj Kolada, asystent reżysera: Iwona Cieślik, inspicjent: Iwona Cieślik

obsada: Radosław Krzyżowski (Arbienin), Agnieszka Judycka (Nina), Dominika Bednarczyk (Baronowa Sztral), Rafał Szumera (Zwiezdicz), Sławomir Maciejewski (Nieznajomy), Ewa Worytkiewicz (Motylek), Marcin Kuźmiński (Kazarin), Grzegorz Łukawski (Szprich), oraz: Katarzyna Bąk-Chuchacz, Lidia Bogaczówna, Karolina Głąb, Dorota Godzic, Karolina Kazoń, Adrianna Kućmierz, Katarzyna Zawiślak-Dolny, Tomasz Augustynowicz, Maciej Jackowski, Karol Kubasiewicz, Antoni Milancej, Bartłomiej Myca, Krzysztof Polkowski, Sławomir Rokita, Dominik Rybiałek, Rafał Sadowski, Łukasz Stawowczyk

premiera: 14 września 2013

fot. Piotr Kubic

Aleksandra Spilkowska – ur. 17.08.1992, studentka wiedzy o teatrze, gdańszczanka mieszkająca w Krakowie.