Z miłości do sztuki (Dziewice i mężatki)
Janusz Wiśniewski, znany ze swojego niekonwencjonalnego spojrzenia na konwencję teatralną, tym razem na warsztat wziął jedno z ostatnich dzieł Moliera – dość rzadko grany tekst Uczone Białogłowy. W autorskiej inscenizacji połączył francuską komedię salonową z własną koncepcją przedstawień teatralnych.
Filaminta (Ewa Telega), jej córka Armanda (Olga Sarzyńska) oraz szwagierka Beliza (Magdalena Schejbal) to trzy wyemancypowane kobiety, które spędzają czas na czytaniu poezji i pogłębianiu własnej wiedzy. W odróżnieniu od nich główną ambicją młodszej córki Filaminty – Henryki (Katarzyna Ucherska) jest zostanie żoną i urodzenie dzieci. Młoda dziewczyna chce poślubić niezbyt wykształconego Klitandra (Małgorzata Mikołajczyk), który zanim uderzył do niej w konkury, próbował bezskutecznie zdobyć serce jej starszej siostry. Tego małżeństwa nie popiera matka – wolałaby wydać córkę za poetę Trysotyna (Dariusz Wnuk). Zgodę wyraża za to ojciec – Chryzal (w tej roli świetny Marian Opania). Na co dzień zdominowany przez swoją władczą żonę, tym razem jednak postanawia się jej przeciwstawić i zyskać wymarzonego zięcia.
Sztuka opowiada o samotności kobiet: nie tylko tych młodych, dopiero czekających na wybranka ze snów, ale też starszych – już zamężnych. Filaminta jest bowiem nie mniej samotna niż jej córki – jej mąż ma romans ze służącą. Ale i sama wydaje się już średnio zainteresowana rubasznym mężczyzną, którego ulubionym zajęciem jest jedzenie i picie. Widzimy więc, do czego są zdolne kobiety, kiedy chcą zwrócić na siebie męską uwagę. Podejmują próby wykazania się intelektem, wzbudzenia zazdrości, rozbudzenia pożądania, a w końcu nawet i błagają na kolanach. Prawda jest bowiem taka, że zainteresowanie owych kobiet nauką jest tylko pozorne, a w rzeczywistości są one nieco puste i uległe. Jedynie Henrietta, nie podzielająca ambicji innych kobiet z rodziny, wydaje się osobą o czystych intencjach.
Świat przedstawiony w sztuce jest mocno przerysowany, na co wskazuje charakteryzacja postaci. Wszyscy bohaterowie są bardzo mocno umalowani – trudno jest wręcz rozpoznać kryjących się za tymi maskami aktorów. Ponadto kostiumy określają postaci i pomagają w wyrażeniu ich charakteru i motywacji, ale przez to również zawężają pole swobodnej interpretacji. Mężczyźni próbujący uwieść i zmanipulować kobiety wyglądają więc jak diabły ubrane w eleganckie, czarne fraki z krogulczymi paznokciami i iście demonicznym spojrzeniem. Z kolei starsze kobiety wciśnięte są w kraciaste sukienki i długie, grube pończochy. Nie rozstają się też z papierosami, które nadają im snobistycznego wyglądu.
Ważnym elementem jest nie tylko charakteryzacja, ale również ruch sceniczny. Postaci poruszają się w rytmiczny sposób, ich ruchy są mechaniczne. Czasami są to dziwne, długie kroki przypominające chód czapli, a czasem aż nienaturalnie drobniutkie, kobiece kroczki. Momentami przywodzi to na myśl ruch marionetek.
W spektaklu dużą rolę odgrywa plastyczność obrazu. Znajdziemy w nim wiele ładnych, symbolicznych scen. Jak na przykład tę, będącą metaforą rozkwitania kobiecości, kiedy w zmysłowej scenie miłości Klitander zdejmuje Heni chłopięce spodnie i zakłada piękną suknię. Reżyser nie przywiązuje się do konwenansów. Nic więc dziwnego, że niektóre role męskie grane są przez kobiety, jednego zaś mężczyznę możemy ujrzeć w roli żeńskiej. O ile Tadeusz Borowski w roli starej, zrzędliwej poetki wypada bardzo dobrze, o tyle Małgorzata Mikołajczyk w roli Kilitandra wypada średnio. Młoda dziewczyna zbyt mocno próbuje wcielić się w męską rolę i jej gra jest wręcz hiperpoprawna. Ale biorąc pod uwagę to, że wiele elementów tego świata jest przerysowanych i nierealnych – może i tu był to zabieg celowy. Reżyser zastosował w sztuce bardzo wiele efektów, które momentami mogą wręcz wystraszyć widzów. Są błyski, wybuchy, dym. Scenografię tworzy dość ponuro wyglądający pokój zastawiony szafami i walizkami. Cała stylistyka przypomina nieco dzieła Tima Burtona. Czasami przywodzi też na myśl mroczno-śmieszną rodzinę Adamsów – spektakl jest bowiem bardzo zabawny. Między innymi za sprawą postaci pokojówki, granej przez Dorotę Nowakowską. Służąca romansująca z panem domu, ma dość konserwatywne spojrzenie na rolę i miejsce kobiety w społeczności, a ze swoimi poglądami chętnie dzieli się ze światem. Bawią one jednak również bohaterki pretendujące do miana mądrych i wykształconych. Ich pseudointelektualne wywody zazwyczaj nie należą jednak do najmądrzejszych.
Za muzykę odpowiedzialny jest Jerzy Satanowski, który z Januszem Wiśniewskim współpracuje przy niemal każdym jego dziele. Muzyka obecna jest prawie przez cały czas, bardzo rzadko zdarzają się momenty ciszy. Jest ona też dobrym uzupełnieniem charakteryzacji i scenografii. Nadaje spektaklowi rytm, szczególnie w momentach, kiedy postaci przemieszczają się swoim marionetkowym krokiem.
Reżyser określany jest przez niektórych mianem wizjonera teatru, a o jego dziełach mówi się, że łączą awangardę z poetyką teatru jarmarcznego. Swoją nową sztuką konsekwentnie wpisuje się we wcześniej obrany nurt, dając nam tradycyjny teatr okraszony sporą dawką groteski.
Milena Lenarciak, Teatralia Warszawa
Internetowy Magazyn „Teatralia”, numer 156/2016
Teatr Ateneum im. Stefana Jaracza w Warszawie
Dziewice i mężatki
na motywach Uczonych Biołogłów Moliera
inscenizacja: Janusz Wiśniewski
tłumaczenie: Tadeusz Boy-Żeleński
muzyka: Jerzy Satanowski
choreografia: Emil Wesołowski
obsada: Marian Opania (Chryzal), Ewa Telega (Flaminta), Olga Sarzyńska (Armanda), Katarzyna Ucherska (Henryka), Magdalena Schejbal (Beliza), Maria Ciunelis (Artyst), Dorota Nowakowska (Marcyna), Małgorzata Mikołajczyk (Klitander), Dariusz Wnuk (Trysotyn), Tadeusz Borowski (Wadius), Julia Konarska (Rejent), Henryk Łapiński (Śmierć)
premiera: 12 grudnia 2015
fot. Bartek Warzecha
Milena Lenarciak – urodzona w 1991, studentka dziennikarstwa. Uwielbia podróżować i czytać reportaże. Zafascynowana kulturą innych krajów – w szczególności Japonii.
Comments are closed, but trackbacks and pingbacks are open.