Morskie opowieści (Poławiacze pereł)
Opera Poławiacze pereł Georges’a Bizeta stawia przed wykonawcami niełatwe zadanie nie tylko poprzez trudne partie wokalne, ale także konieczność przekazania wielkich namiętności wyrażonych w, można powiedzieć, archaicznych dla widza dzisiejszego, słowach. We wrocławskiej operze, gdzie możemy podziwiać to znane dzieło pod batutą Ewy Michnik i w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego, Poławiacze pereł uderzają w widza zarówno feerią kolorów, cekinów i monumentalną scenografią, jak i zapadającymi w pamięć głosami Joanny Moskowicz, Sang-Jun Lee’a i Mariusza Godlewskiego.
Akcja opery umieszczona jest na wyspie Cejlon, w „nieokreślonej przeszłości” – co właściwie znaczy tyle, że Bizet o życiu na niej nie wiedział praktycznie nic. Wierzenia i zwyczaje mieszkańców tego egzotycznego kraju stanowią główną oś dramaturgii. Na bizetowskim Cejlonie, będącym bardziej fantastyczną krainą magii i czarów niż historycznym miejscem, panuje zwyczaj zapraszania kapłanki, która swoimi modlitwami chroni pracujących poławiaczy od niebezpieczeństw morza. Tradycja wymaga również, aby złożyła przed zarządcą miasta przysięgę: nie może nikomu ukazać swojej zakrytej woalką twarzy oraz nie ma prawa w nikim się zakochać dopóki pozostaje na wyspie. Jej złamanie sprowadzi nie tylko na nią, ale i na całą wioskę gniew i zemstę bogów. Przysięga ta, jak się można spodziewać, zostanie przez kapłankę Leilę (Joanna Moskowicz) złamana. Akcja skupia się więc nie na gwałtownych zwrotach i rozwiązaniach akcji, ale uczuciach, nagłych emocjach i przede wszystkim nieumiejętności opanowania swoich namiętności przez bohaterów. Obserwujemy historię trójkąta miłosnego, przedstawionego przez trzy napięte relacje. Zarządca miasta, Zurga (Mariusz Godlewski) spotyka swojego dawnego przyjaciela myśliwego Nadira (Sang-Jun Lee). Odpoczywając na zawieszonych łożach-huśtawkach, rozprawiają o sile swojej nierozerwalnej przyjacielskiej więzi, która została wystawiona w dawnych czasach na próbę przez miłość do tej samej kobiety. Można cynicznie zauważyć komizm sytuacji, w której zakochanie się dwóch mężczyzn w kobiecie widzianej przez ułamek sekundy na schodach do świątyni do tego stopnia ich poróżniło, że byli zmuszeni złożyć przysięgę, wedle której nigdy nie będą wracać do tej sprawy ani próbować zdobyć tajemniczej kobiety. Znając jednak konwencję dzieł operowych, nie można się z tego emocjonalnego przeżycia bohaterów w duchu podśmiewywać. Aby było zabawniej aktorzy duet wykonują, próbując utrzymać równowagę na kiwających się w powietrzu łóżkach. Do miasta przybywa owa kobieta – kapłanka Leila i Nadir rozpoznaje w niej swoją wielką miłość ze świątynnych schodów. Kochankowie wyznają sobie uczucia pod zawieszonym nad sceną rzędem słupów-klepsydr, z których środkowa odmierza czas, sypiąc piasek na ustawione na środku sceny wielkie naczynie. Zakochani zostają odkryci i skazani na śmierć przez Zurgę – wściekłego na przyjaciela, a do tego ślepo zazdrosnego o piękną kobietę. Jest on bowiem równie nieprzytomnie zakochany w Leili jak Nadir i ta miłość w końcu doprowadza go do sprzeciwienia się woli mieszkańców (i, jakby nie patrzeć, bogów) i potajemnego uwolnienia więźniów. Za ten czyn zostaje zabity przez Cejlończyków, ale pozostaje w pamięci szczęśliwie uciekających kochanków.
W inscenizacji opery wrocławskiej niestety wyraźnie widoczna jest zdecydowana różnica poziomu wykonania solistów i chóru – reprezentującego mieszkańców wyspy. Chórzyści wyglądają przepięknie we wspaniałych błyszczących kolorowych strojach, tworząc wielobarwny migoczący tłum, który jako całość prezentuje się świetnie, nie należy więc zbytnio skupiać się na chaotycznym ruchu scenicznym, działającym bardziej na zasadzie „tłumu ludzi w ruchu” niż konkretnie skomponowanej chorografii. Mimo wizualnego olśnienia widać tu jednak pewne niedopracowanie, jakby chórzystom trudno było rozróżnić czy mają przede wszystkim pamiętać gdzie powinni teraz stać, czy co mają śpiewać, na czym traci tak ich ruch, jak i śpiew. Na tym tle wyraźnie odcinają się partie taneczne zespołu baletowego, świetnie dopracowane występy grupy poławiaczy, demonów śmierci i baletnic uosabiających duchy morza.
Soliści zachwycają przede wszystkim skupieniem i nie tylko głosowym ale także aktorskim opracowaniem targających bohaterami emocji; zwłaszcza Sang-Jun Lee w roli romantycznego zakochanego Nadira i piękna Joanna Moskowicz wzbudzają swoimi ariami zachwyt i wzruszenie publiczności. Choć widzom przyzwyczajonym do autentyczności teatru dramatycznego historia uczuć bohaterów może wydawać się dzisiaj archaicznie banalna, emocje wyrażone i zagrane poprzez śpiew budzą autentyczne wzruszenie. Nie bez znaczenia jest, że aktorzy śpiewają wśród monumentalnej scenografii, pełnej kolorów, blasku i stylizowanych na sztukę wschodnią elementów. Przesyt barw, świateł i wielkich przedmiotów o niejasnym znaczeniu (jak ogromne świecące oko zawieszone nad sceną czy słupy-klepsydry) na pewno zaspokoi gusta fanów wielkich wystawień operowych w „dawnym stylu”, gdzie przepych inscenizacji współgra ze scenicznymi, wielkimi emocjami i namiętnościami wyrażanymi przez świetnych solistów.
Zuzanna Zajt, Teatralia Wrocław Internetowy Magazyn "Teatralia", numer 172/2016
Opera Wrocławska
Georges Bizet
Poławiacze pereł
libretto: Eugene Cormon, Michel Carre
kierownictwo muzyczne: Ewa Michnik
reżyseria: Waldemar Zawodziński
scenografia: Waldemar Zawodziński, Maria Balcerek
kostiumy: Małgorzata Słoniowska, Waldemar Zawodziński
choreografia: Janina Niesobska
obsada: Joanna Moskowicz, Sang-Jun Lee, Mariusz Godlewski, Makariy Pihura
premiera: 30 kwiecień 2016
fot. M. Grotowski
Zuzanna Zajt – absolwentka teatrologii na UJ. Zawodowo przekonuje dziesięciolatki, że teatr to coś więcej niż „takie kino, tylko gorsze”.
Comments are closed, but trackbacks and pingbacks are open.