To nie miłość, to syndrom sztokholmski (Leon i Matylda)

To nie miłość, to syndrom sztokholmski (Leon i Matylda)

Chciałabym wierzyć, że ten spektakl nie odzwierciedla poglądów Andrzeja Sadowskiego na relacje damsko-męskie. Chciałabym wierzyć, że ten spektakl nie odzwierciedla poglądów na relacje damsko-męskie kogokolwiek.

Fabuła  jest mocno zagmatwana, przed widzami odsłania się powoli, ale i zakończenie nie daje odpowiedzi na wszystkie pytania. W grę wchodzą  ogromne pieniądze, związek młodej dziewczyny z dużo starszym mężczyzną, balansowanie na granicy rzeczywistości i imaginacji, marzenia i sennego koszmaru. Sytuacja wyjściowa, rodem z klasycznej komedii małżeńskiej, to obraz dwojga ludzi, którzy choć nie mają ze sobą wiele wspólnego, jakby z przyzwyczajenia żyją pod jednym dachem. Ich sprzeczki wydają się śmieszne, bo są przecież tak dobrze wszystkim znane: „nie słuchasz mnie”, „ty zawsze to samo”, „rozmawiaj ze mną, w ogóle ze mną nie rozmawiasz”… Potencjał komediowy takiego układu między bohaterami szybko się jednak wyczerpuje. W spektaklu Sadowskiego spadek napięcia emocjonalnego związanego z małżeńskimi gierkami zostaje zastąpiony, właściwie niespotykaną dziś w teatrze, eskalacją szowinistycznej przemocy, bezwzględną dominacją władczego samca. To, co w opisie spektaklu brzmi jak obietnica zobaczenia na scenie pełnej miłosnego napięcia relacji dwojga ludzi, w istocie okazuje się manifestacją tępej i bezwzględnej władzy. Początkowe odrętwienie Leona, który na nerwowe zaczepki żony właściwie nie reaguje, mija, kiedy mężczyzna przyprowadza do mieszkania prostytutkę i sadza ją z rozłożonymi udami naprzeciwko siebie w samym środku salonu, w którym w tym czasie przebywa także Matylda. Walka o choćby cień aprobatywnej uwagi, jaką podejmuje żona, by oderwać męża od gapienia się między nogi obcej kobiety, okazuje się bezskuteczna, a samoponiżenie, jakiego dokonuje kobieta, wydaje się wyzwalać w Leonie ukryte dotąd pokłady agresji. Mężczyzna każe jej wchodzić pod stół, podawać sobie zupę, powtarzać reguły, których ją nauczył, bije ją poduszkami (w sposób daleko wykraczający poza niewinną zabawę). Opisywanie długich perypetii przeszło pięćdziesięcioletniego, wspólnego życia małżeńskiego, pełnego wyrzucania z domu (oczywiście Matyldy przez Leona, nigdy odwrotnie), obelg i scen kłótni nie ma tutaj sensu. Obyczajowa komedia, jaką z początku był spektakl KTO, zmienia się w koszmar, czego, niestety, duża część widowni wydaje się nie zauważać, wciąż jednakowo rechocząc nad bardzo „zabawnymi” scenami małżeńskich „perypetii”.

Oglądając prezentowany przez twórców obraz relacji międzyludzkich, można odnieść wrażenie, że spektakl taki, jak chociażby Poskromienie złośnicy w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego, bezwzględnie odsłaniający mechanizmy patriarchalnej przemocy języka i obyczaju, nie miał miejsca. Półtoragodzinną inscenizację ogląda się, czekając na jakiś radykalny zwrot, woltę, która pozwoli uwierzyć, że relacje Matyldy i Leona nie są normalne i nie mogą być akceptowane, a już na pewno aprobowane. Nic takiego niestety nie następuje. Pointą staje się głupia, absurdalna śmierć Leona, której trywialność nie pozwala na traktowanie jej w kategoriach kary.

Cały ciężar spektaklu spoczywa na dwojgu aktorów, Andrzeju Sadowskim i Justynie Orzechowskiej. Rola Sadowskiego jest stonowana, nie tyle oparta na jednej emocji, co na jednej energii. Orzechowska jest planetą z szaleńczą prędkością pędzącą po orbicie, w której centrum znajduje się Leon. Jest stanowcza, ale tylko na tyle, na ile pozwala jej mąż. Za każdym razem, kiedy się stara  mu przypodobać, sprawia wrażenie uginania się tak bardzo, że jeszcze chwila i jej kręgosłup pęknie.

Ostatniej, przed przeprowadzką Teatru KTO z budynku przy ulicy Gzymsików, premiery nie wyreżyserował Jerzy Zoń, którego formalnie wysublimowane, autorskie spektakle bez słów stały się znakiem rozpoznawczym teatru. Leon i Matylda to przedstawienie mogące swoją obyczajowością i realistyczną estetyką wprowadzić wiernych widzów w konfuzję, być może jednak otwiera ono drzwi teatru dla publiczności gustującej nie w teatrze formy i fantazji, ale rozrywki i tradycyjnie pojmowanej inscenizacji.

 

Zuzanna Berendt, Teatralia Kraków
Internetowy Magazyn „Teatralia”, numer 159/2016

 

Teatr KTO w Krakowie

Leon i Matylda

reżyseria, tekst, opracowanie wizualne: Andrzej Sadowski

obsada: Justyna Orzechowska (Matylda), Andrzej Sadowski (Leon), Marzena Ciuła/ Karolina Stefańska (Nieznajoma)

premiera: 21 stycznia 2016

fot. materiały teatru

 

Zuzanna Berendt – od trzech lat studentka teatrologii UJ, od dwóch związana z krakowską redakcją Teatraliów. Ceni sobie nadarzającą się rzadko możliwość czytania książek, które nie mają związku z teatrem.