Zespół Kult ma wiele przebojów. Lata działalności zrobiły swoje. Jednak od kilku miesięcy wielu osobom, i to niekoniecznie fanom, pewnie częściej niż zwykle przypomina się piosenka Maria ma syna. Stało się tak za sprawą jednej ze scen z bijącego rekordy oglądalności Kleru Wojciecha Smarzowskiego, w której trzech facetów urządziło sobie balangę. Wydurniają się i ostro piją. Są duchownymi, ale postawy kapłańskiej dostrzec nie sposób. Przed libacją godność księży zostawili daleko za sobą. Cały film ukazuje wachlarz różnorakich grzechów, którymi wypełnione są dni powszednie tytułowego kleru. Pojawia się również wątek związku z kobietą, którego konsekwencją jest ciąża. Rozterką nie staje się jednak dobro potomka, ale inny dylemat: usunąć czy nie? Nie jest to pojedynczy przypadek – to praktyka. „Jedyne pytanie, które się wtedy pojawia, brzmi, czy księdza-ojca wyrzucą, czy przeniosą? Kwestia kobiety z dzieckiem nie istnieje”1.
Przywołuję ten film, bo wydaje się, że jeśli nie wyważył, to przynajmniej pozwolił mocno uchylić drzwi do publicznej debaty na temat pozycji Kościoła w Polsce (włącznie z potencjalną renegocjacją konkordatu), co przez wiele ostatnich lat było niemożliwe. Duchowieństwo stało na nietykalnym piedestale, ale od niedawna wątpliwe pomniki albo są strącane, albo przynajmniej zakrywane. Oczywiście Kościół katolicki miał znaczący udział we wsparciu sił, które doprowadziły do bezkrwawej transformacji ustrojowej – przede wszystkim udostępnił wolną od wpływu komunistów przestrzeń. Można jednak podejrzewać, że część biskupów poczuła się nazbyt pewnie i postanowiła nadużyć posiadanych przywilejów, co pokazują wypływające coraz częściej afery dotyczące gruntów, seksualnego molestowania nieletnich czy niejasnych powiązań z władzą. Lecz nawet najwięksi zwolennicy jak najszybszego rozstrzygnięcia tych kwestii muszą zdawać sobie sprawę, że będzie to piekielnie trudne. Ponad tysiącletnia historia Kościoła na ziemiach polskich pozwoliła mu stać się potężną instytucją i wykształcić liczne mechanizmy samoobrony. I to wydaje się najbardziej przerażające – wspólnota, która powinna świecić przykładem w kwestiach moralnych, stosuje podwójne standardy. Grzechy skrywa niemal nieprzenikniona zmowa milczenia.
„Jedni mogą uznać tych kilka zdań wprowadzenia za streszczenie stanu faktycznego, inni stwierdzą, że wpisują się one w zmasowany (i odgórnie sterowany) atak na polski Kościół.”
Jedni mogą uznać tych kilka zdań wprowadzenia za streszczenie stanu faktycznego, inni stwierdzą, że wpisują się one w zmasowany (i odgórnie sterowany) atak na polski Kościół. Podobnie sytuacja ma się z Dziećmi księży w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Premiera spektaklu – zbiegająca się w czasie z filmem Tylko nie mów nikomu braci Sekielskich – pozwala zwolennikom teorii spiskowych snuć domysły, że to kolejny przykład działalności antykościelnego układu. Jednak każdy kto choć trochę wie, jak wygląda praca teatru, ma świadomość tego, że decyzje – zarówno co do tytułu, jak i czasu prezentacji – zostały podjęte wiele miesięcy wcześniej. Niemniej jednak przedstawienie trafiło na podatny grunt, a jego aktualności nie jest w stanie pomniejszyć fakt, że początki opowiadanych w nim historii pochodzą już z PRL-u.
Daria Kopiec postanowiła po raz drugi sięgnąć po pracę reporterską Marty Abramowicz. Przygotowane wcześniej w Opolu Zakonnice odchodzą po cichu zdążyły od listopada 2017 roku odwiedzić wiele miejsc w kraju (poza wyjazdami na festiwale uczestniczyły w programie „Teatr Polska”). Przyniosły nagrody oraz wyróżnienia zarówno reżyserce, jak i aktorkom. Spektakl został także pokazany na Scenie na Woli podczas ubiegłorocznych Warszawskich Spotkań Teatralnych. Kopiec wróciła właśnie w to miejsce, by zaadaptować teatralnie książkę Dzieci księży. Nasza wspólna tajemnica. Niecodzienna architektura tej instytucji okazała się zdecydowanym sojusznikiem dla coraz bardziej charakterystycznego języka teatralnego artystki, w którym widzowie są partnerami dla frontalnie grających aktorów. Scena przy ulicy Kasprzaka (z mocno wysuniętym proscenium i amfiteatralną widownią okalającą pole gry z trzech stron) ułatwiła utrzymanie tego typu kontaktu. Wykonawcy mieli łatwiejszy dostęp do publiczności niż w typowym układzie sceny pudełkowej: zamkniętej po bokach, z pierwszymi rzędami ustawionymi dużo poniżej poziomu rampy.
Gdyby nie ta charakterystyczna budowa estrady, przedstawienie musiałoby mieć chyba inny kształt. Jest ono bowiem sekwencją scen, w których aktorzy po kolei, praktycznie w formie kilkuminutowych monodramów, podają historie bohaterów, zaczerpnięte z pierwszej części książki. Nie ma wcielania się w postaci, a jest ich prezentowanie poprzez opowiadanie. Uniformizacji sprzyjają utrzymane w spójnej stylistyce i kolorystyce (odcienie beżu) kostiumy Patrycji Fizet. I to właściwie wszystko, co ma do dyspozycji sześcioro wykonawców. Stojący z tyłu pleksiglasowy kubik niczym kameralny gabinet luster, praca świateł, muzyka na żywo Natalii Czekały i Krzysztofa Guzewicza, fragmenty z zaplanowanym ruchem scenicznym (jak na przykład groteskowa droga krzyżowa w formie wyścigu na klęczkach) – to w gruncie rzeczy drugoplanowe środki wyrazu, które w różnych momentach służą uatrakcyjnieniu – i odciążeniu – niełatwych treści, wywiedzionych z reportażu Abramowicz.
W Zakonnice odchodzą po cichu (scenariusz Martyny Lechman) błyskotliwy pomysł polegał na tym, że wykonawczynie problematyzowały przyjęcie na siebie roli siostry, opuszczającej zgromadzenie oraz kwestię powołania: aktorskiego oraz zakonnego. W przypadku Dzieci księży Elżbieta Chowaniec, autorka adaptacji, zamknęła narrację w ramę facebookowej grupy. Aktorzy przedstawiają swoje pierwowzory bardziej jako odnalezione na portalu społecznościowym historyjki, a nie zaczerpnięte z książki opowiastki (rzeczywiście istnieje zarówno strona, jak i zamknięta grupa zatytułowana Dzieci Księży Katolickich). Modest Ruciński rozpoczyna przedstawienie opowieścią o Tomku, który przez wiele lat walczył o ustalenie ojcostwa. Przypuszczalny ksiądz-ojciec od dawna przebywał za granicą, zasłaniał się kancelariami prawniczymi i złym stanem zdrowia, podczas gdy matka na jakiekolwiek pytania na jego temat udawała, że nic nie pamięta. Po doprowadzeniu sprawy do finału Tomek zaczął szukać osób z podobną historią. By zbliżyć się do swojego bohatera, Ruciński mówi, że powtórzył jego gest: „Ja, żeby lepiej zrozumieć sytuację jego i jemu podobnych, postanowiłem zrobić to samo. Założyłem na facebooku grupę zamkniętą Dzieci księży”2.
Agata Różycka opowiada historię Miłki – w jej dzieciństwie ksiądz-ojciec był obecny niemal cały czas. Aż do chwili, kiedy zaprzeczył i okazało się, że przeniósł swoje zainteresowanie na gosposię. Być może nie umiał dalej trwać w tej relacji po tym, jak córce po raz pierwszy wymsknęło się ciche: „Tato”. Dla pochodzącej z rodziny alkoholików Wiktorii (Martyna Byczkowska) spotkanie z księdzem było jak kolejny rozdział bajki. Dostała pracę w peweksie, gdzie zobaczył ją Łukasz. Ksiądz. Przychodził codzienne, przynosił prezenty. Aż pojechali nad morze i stało się. Chciała popełnić samobójstwo – została odratowana. Urodził się syn i szybko wyszło na jaw, że rodzina jednak nie jest dla mężczyzny tak ważna, jak Kościół. Kościół, którego tylko fasada sprawia nieskazitelne wrażenie.
Pozostałe dwie opowieści nie przynoszą pozytywniejszych treści. Jadwiga (Anna Gorajska) uwikłała się z przedsiębiorczym księdzem w interesy, które posunęły się tak daleko, że stały się interesami rodzinnymi. Janusz (Marcin Wojciechowski) jest dzieckiem z pozornie udanego, długotrwałego związku, w którym również górę wzięła instytucja, a nie rodzina. Jakby tego było mało, jest homoseksualistą. „Sam już nie wiem, co jest gorsze: bycie gejem czy bycie dzieckiem księdza” – mówi, kiedy problemem dla zaściankowo myślących mieszkańców rodzinnych stron staje się także jego orientacja seksualna. Kopiec i Chowaniec, dzięki oddaniu głosu osobom skrzywdzonym przez przedstawicieli Kościoła, zostały wierne idei przyświecającej Abramowicz: „Chciałam spojrzeć na świat z perspektywy synów i córek księży. I zobaczyć go oczami ich matek”3. Jednak nie dałoby się tego opowiedzieć bez przynajmniej symbolicznej obecności duchowieństwa.
Łukasz Wójcik przedstawia się jako Figura Księdza. To raczej narracyjny koncept, dramaturgiczny wytrych adaptatorki, aniżeli kilka zmieniających się co chwilę postaci, dlatego sam aktor nie musi szczególnie różnicować środków artystycznego wyrazu. Jest spokojny, mówi kaznodziejskim tonem, a wysoki wzrost pozwala mu górować nad pozostałymi i bez trudu unieść sceniczną partnerkę w chwili radości – kiedy kolejna historia nie dotarła jeszcze do smutnego finału. Nie ma w nim nic odpychającego. Rozsądnie nie zdecydowano się go obśmiać czy przedstawić jako karykaturę – w swojej spolegliwości jest bardziej wiarygodny jako ten, którego bohaterowie obdarzyli zaufaniem. I zawiedli się.
„Mimo przygnębiających treści Dzieci księży są przedstawieniem lekkim. Może nawet chwilami za bardzo?”
Mimo przygnębiających treści Dzieci księży są przedstawieniem lekkim. Może nawet chwilami za bardzo? Przepełniona monologami adaptacja niejako wymusiła na Kopiec poszukiwanie różnych rozwiązań, które miały za zadanie utrzymać uwagę widzów. Bo kiedy stało się jasne, że każdy aktor będzie przedstawiał historię swojego bohatera, już mniej więcej wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Zabrakło elementu zaskoczenia, na przykład przez połączenie dwóch historii w jedną albo wprowadzenie większej ilości dialogów. Mając świadomość groźby monotonii, podjęto środki zapobiegawcze i podkręcono formę. A przecież dobry dialog albo dojmująca cisza i nieruchomy aktor z mocnym tekstem też wystarczą, by zmrozić krew w żyłach. Nawet bardziej niż nieprzeciętnie widowiskowy song.
Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy
Marta Abramowicz
Dzieci księży
reżyseria: Daria Kopiec
adaptacja: Elżbieta Chowaniec
scenografia: Matylda Kotlińska
kostiumy: Patrycja Fizet
muzyka: Natalia Czekała i Krzysztof Guzewicz
ruch sceniczny: Aneta Jankowska
obsada: Martyna Byczkowska, Anna Gorajska, Agata Różycka, Modest Ruciński, Marcin Wojciechowski, Łukasz Wójcik
premiera: 17 maja 2019