A pewnie, że się rozbiorę! (Goła Baba)
Joanna Szczepkowska swoim monodramem prowokuje już od siedemnastu lat. Jednak temat, który ukrył się pod płaszczem dobrej i zgrabnej komedii, wciąż jest aktualny: najbardziej bawi nas głupota. Piękno czasami pozostaje daleko w tyle, ustępując miejsca temu, co prymitywne.
Na początku poznajemy kobietę z parasolką. Samotna marzycielka w niebieskiej sukience opowiada nam o koncercie gry na ciszy, parasolach i popularnej showmance – gołej babie. Jest odosobniona, pokrzywdzona: zawsze przychodzi konkurować jej z ową babą, z którą niestety zawsze też przegrywa. Drzemie w niej coś urokliwego oraz zabawnego, dziwna fascynacja
parasolami i ciszą z jednej strony bawi, ale z drugiej oddala ją od świata znanego widzowi. Powstaje bariera, której nie przeskakuje ani kobieta, ani widownia. Język, którym mówi aktorka uległ zapomnieniu. Po swoim monologu kobieta z parasolką odchodzi, a na scenie wreszcie pojawia się tytułowa postać. To prosta, gruba, gburowata osobliwość, ale jej rubaszne żarty rozbawiają publiczność w zaledwie trzy minuty. Niezliczone, powtarzające się gagi wcale nie męczą, wręcz przeciwnie – z niecierpliwością czekamy na kolejny telefon, który zawsze odbiera słowami: „Goła Baba, dojazd własny, słucham”. Zabawa trwa w najlepsze, mimo że każdy zaczyna się domyślać: golizny tutaj nie będzie. W ostatniej scenie składa swoje rzeczy do plastikowej torby, ściąga ubranie i nagle spod szpecącego, pogrubiającego kostiumu wyłania się eteryczna i cicha kobieta z parasolką. W ciszy wychodzi.
O co więc chodzi Szczepkowskiej?
W bardzo prosty sposób zostaje nam przekazana historyjka nie o zabawnej kobiecie, która utrzymuje się z chałturzenia gdzie popadnie, ale o kondycji współczesnej sztuki. Więcej odsłon na youtube ma kompilacja śmiesznych wpadek, niż fragment opery czy spektaklu. Według autorki monodramu uczestnictwo w spektaklu wymaga cierpliwości, ale i zaplecza intelektualnego, do którego niestety nie za często chce nam się zaglądać. Moda na chałturzenie wśród artystów to zarówno coś popularnego, jak i przygnębiającego. Często nie dzieje się to z chęci zdobycia sławy, lecz z potrzeb finansowych. Zdrada prawdziwej sztuki z tą nieco niższą staje się powoli zjawiskiem powszechnym, ale data premiery monodramu mówi nam, że nie jest to nic nowego czy nagłego. Joanna Szczepkowska wodzi za nos, pokazując, że sami śmiejemy się z tego, co najprostsze. Kupuje nasze wybuchy śmiechu znanymi i powtarzającymi się gagami. Owszem można powiedzieć, że goła baba sprzedaje się na scenie, ale my – jako widzowie – na to z wielkim uśmiechem przyzwalamy. Liryczna kobieta z parasolką bawi nas raczej swoim niedopasowaniem do świata, ideą koncertu gry na ciszy, który wydaje się absurdalny i szkoda nam czasu na jego zrozumienie. Niestety lepiej podać widzowi to, na co czeka, niż uczyć go korzystać z własnej wrażliwości.
Goła Baba na szczęście nie jest modnym monodramem o lekko erotycznym zabarwieniu. To raczej tragikomedia, w której im więcej śmiechu, tym więcej też smutku i zadumy nad współczesną sztuką. Trzeba przyznać, że jedno jest niezmienne: Joanna Szczepkowska uwodzi w każdym wcieleniu, obojętne czy jest otyłą i gburowatą babą, czy też melancholijną aktoreczką. Dobra sztuka nie ulega dezaktualizacji.
Monika Siara, Teatralia Kraków
Internetowy Magazyn „Teatralia” 115/2014
Festiwal Uczuć Urażonych
Teatr Studio w Warszawie
Joanna Szczepkowska
Goła Baba
reżyser: Agnieszka Glińska
scenografia: Małgorzata Maciejewska
obsada: Joanna Szczepkowska
premiera: 5 kwietnia 1997
fot. Szymon Wykrota
Monika Siara - Monika Siara, urodzona w marcu 1993. Studentka teatrologii, zakochana w twórczości Aglaji Veterynai.