Projekt Mikołajczyk… jesteś kimś kogo dopiero poznaję (Projekt Lutosławski)
Nikt chyba nie spodziewał się, że V edycja Maat Festival rozpocznie się tak emocjonalnie. Wszystko za sprawą jednego artysty – człowieka, który przelał cały swój ból i żal na publiczność i sprowokował tym samym do myślenia o podobnych problemach.
Przed każdym spektaklem widzowie oglądać mogli film Patrycji Płanik, poświęcony występującemu artyście. To swego rodzaju dokumentacja rezydencji, ukazująca codzienność pracy tancerzy. Mogłam więc zobaczyć, jakie ćwiczenia Mikołaj Mikołajczyk wykonuje każdego dnia, obejrzeć zarejestrowane fragmenty warsztatów, które poprowadził w ramach rezydencji czy posłuchać, co ma do powiedzenia na temat samego tańca. Wydawał się ciepły, a zarazem bardzo bezpośredni. Mając w pamięci jego wcześniejsze spektakle, byłam bardzo ciekawa rezultatu pracy w ramach lubelskiego festiwalu. To, co zobaczyłam wywołało we mnie jednak wstrząs – i to nie pozytywny. Twórczość Mikołajczyka zawsze kojarzyła mi się z estetyką, pięknem ciała, harmonijnym tańcem. Zazwyczaj środki, których używał artysta prowadziły do pozytywnego odbioru. Tym razem jednak stało się inaczej.
Publiczności podczas wejścia do sali towarzyszyły dźwięki utworu Gdzie są chłopcy z tamtych lat. Melodia ta przywodzi mi na myśl III Furie Marcina Libera. Kiedy zajmowałam miejsce na widowni, nie wiedziałam jeszcze, że Projekt Lutosławski… jesteś kimś kogo kiedyś znałem będzie podobnym emocjonalnie przeżyciem, choć oba spektakle odnoszą się do zupełnie innych wartości. W filmie Patrycji Płanik Mikołajczyk stwierdza, że najważniejsze w życiu są miłość i praca. Kolejne sekwencje jego solo udowadniają, jak istotne są to dla niego wartości.
Po wyświetleniu nagrania artysta pojawia się przed publicznością i prosi wszystkich zgromadzonych o ściągnięcie butów i pozostawienie ich na scenie. Ten prosty gest staje się wyrazem zaufania widza względem twórcy. Zaufania, które w dalszej części zostanie wystawione na próbę.
Zaczyna się jednak niewinnie. Na ekranie wyświetlone zostają bowiem zdjęcia psa – ci, którzy bardziej interesują się twórczością choreografa wiedzą już, że jest to Lola, jego najlepszy przyjaciel, towarzyszka życia. Ruchy, jakie wykonuje Mikołajczyk w tej scenie wydają się proste, ale zarazem mechaniczne, widoczne są napięcia kierujące ciałem tancerza. Kolejna sekwencja pozwala jeszcze bardziej zagłębić się w świat artysty. Opowiada on bowiem o bolesnych wydarzeniach z ostatnich miesięcy życia – śmierci Loli oraz zerwaniu z nim współpracy i odwołaniu projektu z okazji roku Lutosławskiego przez dyrektora krakowskiego Teatru Nowego. Mikołajczyk wraz z dwunastoma osobami realizującymi spektakl został pozbawiony pracy, pieniędzy, a także artystycznej godności. Cały swój żal wyraża więc teraz, dzieląc się nim z publicznością i jednocześnie przelewając na nią emocje związane z bolesnymi doświadczeniami. Artysta znany jest z tego, że w swych pracach umieszcza wątki ze swojej biografii, jednak nigdy nie robił tego tak bezpośrednio, a zarazem gwałtownie.
Kiedy kończy swą opowieść, zapada chwila ciszy. Po chwili jednak słyszę znajome dźwięki – Somebody That I Used To Know Gotye. Już wiem, co teraz się stanie. Emocje są coraz większe, bowiem Mikołajczyk wykonuje taniec, kończący Lubiewo Piotra Siekluckiego, którego ze względu na zerwanie z nim współpracy nie można oglądać już w spektaklu. Byłam pewna, że nigdy więcej nie zobaczę tej sceny – przepięknej, bardzo ekstatycznej, wymagającej silnego zaangażowania artysty. Mikołajczyk jednak zaskoczył mnie, dając mi szansę na ponowne doświadczenie niesamowitych wrażeń. To pewnego rodzaju manifest jego scenicznej obecności – pomimo niepowodzenia artysta pokazuje, że nadal jest w stanie wykonywać autorską choreografię, przenosząc ją do innego dzieła.
Napięcie wzrasta, choć wiem, że to jeszcze nie koniec. Jakie niespodzianki w kolejnych scenach przygotował dla nas twórca? Robi się coraz poważniej, wracamy bowiem znów do niezrealizowanego projektu. Mikołajczyk prosi na scenę dwanaście osób i ustawia je obok siebie przy lewej ścianie. Sam natomiast staje tyłem do publiczności i z opuszczonymi spodniami wykonuje piosenkę, złożoną z fragmentów listu, który napisał Piotr Sieklucki do dyrektora Instytutu Muzyki i Tańca. W tle znów pobrzmiewają dźwięki Gdzie są chłopcy z tamtych lat. Tancerz delikatnie podryguje w takt muzyki, lecz słowa, które tu padają wcale nie są tak lekkie, jak jego ruchy. Słysząc zarzuty w stosunku do artysty zaczynam rozumieć jego żal i frustracje. Widzę, jak bardzo boli go sytuacja, w której się znalazł. Od rozbawienia (bowiem sposób wykonywania piosenki wzbudza wśród publiczności dużo śmiechu) przechodzę do współczucia, potem jednak czuję lekkie zażenowanie. Czy osobisty problem jest powodem, by przelewać na widzów swoje rozczarowanie? Czy wypinanie się na publiczność ma być aktem zemsty na tych, którzy skrzywdzili artystę?
Na sali zapada cisza, nie słychać już śmiechu, atmosfera staje się bardzo poważna. Mikołajczyk podchodzi teraz do stojących na scenie osób i prosi o przeczytanie wcześniej rozdanych im zdań. Każdy więc czyta po jednym wersie, który znajduje się na jego kartce. Są to wyrazy niezadowolenia, rozgoryczenia, zawodu. Będąc jedną z czytających, zaczęłam zastanawiać się nad symboliką tej części spektaklu. Wraz z choreografem w przerwanym projekcie uczestniczyło właśnie dwanaście osób – to ich wypowiedzi, wyrażające rozczarowanie, są teraz przytaczane. W ten sposób Mikołajczyk prowokuje do skupienia się na sytuacjach analogicznych do tej, w której sam się znalazł. Dzięki temu pomyślałam o tym, jak często sama słyszałam tego typu słowa, ilu ludzi mnie zawiodło, opuściło, zraniło. Wróciły bolesne wspomnienia, których wcale nie chciałam wywoływać. Najważniejszym pytaniem wieczoru staje się więc refleksja nad istotą przyjaźni oraz problem, kogo naprawdę można nazywać przyjacielem.
Pozostaje jeszcze sekwencja końcowa, wzbudzająca wśród publiczności najwięcej kontrowersji. Mikołajczyk rozrzuca na scenie buty widzów i zaczyna przemieszczać się po podłodze wśród nich, zmieniając kolejne ułożenia ciała. W tym czasie na ekranie wyświetlony zostaje amatorskie nagranie, w którym trzy młode Azjatki kopią małego psa, doprowadzając do jego śmierci. Katowanie szczeniaka jest brutalne, a dźwięki które temu towarzyszą wywołują we mnie strach i obrzydzenie. Osoby na widowni zaczynają opuszczać salę – jedni demonstrują swą pogardę dla tego typu sztuki, inni wychodzą pełni łez. Film jednak trwa nadal, tancerz przybiera nowe pozycje, ustawiając na sobie buty. Wydaje się teraz niczym zadeptana przez innych ludzi ofiara, skrzywdzona, upokorzona. Jednakże w podobnej sytuacji są teraz oglądający spektakl – przyszli tu bowiem po to, by zobaczyć wysoka sztukę, a otrzymali pełne brutalności i żalu bardzo osobiste wyznanie choreografa. Kiedy wyświetlanie nagrania nareszcie się zakończyło, na sali pozostało już niewiele osób. Mikołajczyk natomiast leżał nieruchomo i czekał, aż wszyscy wyjdą. Opuszczony, odrzucony przez publiczność, która poczuła się wykorzystana.
Po obejrzeniu poprzednich prac artysty zastanawiałam się, jaką formę przybierze jego dalsza twórczość. Bałam się, że tematy, które będzie poruszał w zestawieniu ze znanymi mi już charakterystycznymi dla niego środkami nie przyniosą dobrej jakości. Podczas lubelskiego festiwalu Mikołaj Mikołajczyk zaskoczył mnie jednak, wywołując we mnie różne emocjonalne stany, przywołując wspomnienia, o których nie chciałam pamiętać. Pierwszy raz poczułam tak bardzo, że jego prywatne problemy oddziałują także na mój stan psychiczny, że łączy mnie z nim o wiele więcej niż myślałam. Nie mogę tego spektaklu ocenić w kategorii dobry czy zły – uważam, że był on po prostu potrzebny. Nie chodzi tu tylko o doprowadzanie widzów do emocjonalnego wstrząsu, ale o samo mówienie o sytuacji, w jakiej znaleźć się może każdy – oszustwa czy odrzucenia. Patrząc na choreografa po tym doświadczeniu myślę, że jest on kimś, kogo dopiero poznaję – i nie przypuszczam jeszcze, czym mnie zaskoczy. Wiem jedno – po raz kolejny stworzył spektakl uniwersalny, dotyczący każdego z nas i mimo bardzo dosłownych treści sprawił, że poczułam się lepiej, redukując w sobie negatywne emocje.
Marta Seredyńska, Teatralia Poznań
Internetowy Magazyn „Teatralia”, nr 85/2014
Mikołaj Mikołajczyk
Projekt Lutosławski… jesteś kimś kogo kiedyś znałem
reżyseria i choreografia: Mikołaj Mikołajczyk
premiera: 14 grudnia 2013 podczas V edycji Maat Festival
fot. maat festival