Razpizdiaj! (Chcę do nieba. Leningrad Łódź)
Nie przejechałam nigdy Polski wzdłuż i wszerz, więc nie będę sprzeczać się, gdy ktoś mi powie, że istnieje miejsce, gdzie muzyka Leningradu zabrzmiałaby bardziej dosadnie i adekwatnie do anturażu niż w Łodzi. Wątpię w to jednak. Tutaj brzmi dobrze i swojsko, nawet podniesiona do rangi sztuki wysokiej, przeniesiona na deski Teatru Nowego.
Wystarczy po wyjściu z Teatru udać się w stronę ulicy Gdańskiej, Żeromskiego, Lipowej, lub w odwrotnym kierunku – na Wschodnią, Włókienniczą, Jaracza, czy też na północ – na Limanowskiego, Legionów, okolice Bałuckiego Rynku. Mogę tak wymieniać jeszcze długo, ale nie zmieni to faktu, że słowa nie opiszą tamtejszego klimatu. Klimatu zapuszczonych, brudnych, wilgotnych podwórek z bawiącymi się na nich dziećmi, które od tych ze zdjęć z okresu międzywojennego, odróżniają tylko koszulki z niegdyś kolorową Hello Kitty. Klimat osiedlowych sklepów monopolowych ze stałą klientelą, okupującą je już od świtu. Klimat sąsiadujących z nimi skupów złomu, na które ciągną pielgrzymki bezdomnych wlekących za sobą skrzypiące wózki wypełnione zdobyczami z pobliskich śmietników. Gdyby nakręcić o tym film, muzyka Leningradu byłaby doskonałym soundtrackiem. Ostra, wulgarna, bez zbędnych upiększających metafor, opisująca zdecydowanie nie najlepszy i nie najpiękniejszy ze światów. Siergiej Sznurow w proste słowa potrafi ubrać bunt, niezgodnę na społecznie zaakceptowany porządek świata, który podważa opisując swoją niechęć do pracy, klasy robotniczej czy też – z drugiej strony – blichtru show-biznesu. Opisuje nonkonformizm, który – chociaż ubrany w stare łachmany i suto podlewany wódką – różni go od światopoglądu przeciętnego menela spod monopolowego.
Tę subtelną różnicę dostrzegli Przemysław Dąbrowski i Lena Ledoff, którzy na jej podstawie stworzyli spektakl muzyczny z polskimi przekładami piosenek petersburskiego zespołu. Chociaż Leningrad trudno nazwać spektaklem, jest to raczej teatralizowany koncert na trio jazzowe, dwuosobowy chórek i wokal. Taki dobór środków sprawił, że punkowa, zadziorna, agresywna muzyka rosyjskiej kapeli zabrzmiała łagodniej i bardziej wyrafinowanie. Przynajmniej dopóki do muzyki nie dołączyły słowa. Dąbrowski, autor przekładów szesnastu użytych w widowisku tekstów Sznurowa, zachował ich dosadny i wulgarny charakter. Jednocześnie główny bohater spektaklu ubrany został we frak z muszką, a w jego dłoń – poza mikrofonem – włożona została elegancka filiżanka. Owa dychotomia charakteryzująca postać graną przez Dąbrowskiego, dodatkowo podkreślona została w materiałach wideo, które stanowią przerywnik pomiędzy muzyką. Kilka razy w ciągu całego spektaklu opuszczony zostaje ekran, na którym publiczność może zobaczyć filozofującego pijaczka, który na końcu okazuje się Dąbrowskim. Tym samym aktor występuje w spektaklu w podwójnej roli – gentlemana i menela – które to role uzupełniają się, tworzą portret człowieka, zwykłego mieszkańca łódzkiej Limanki, przeciętnego obywatela Polski, Rosji czy jakiegokolwiek innego państwa na świecie. Nie jestem przekonana, czy główną postać spektaklu można utożsamiać ze Sznurowem. Z pewnością jego osoba była inspiracją dla twórców przedstawienia, ale nie bazowali oni na jego biografii, nie stworzyli dla niego laurki, nie padli na kolana przed jego twórczością. Raczej zaakcentowali nastrój utworów Leningradu, światopogląd Sznura i fakt, że te dwa czynniki złożone razem sprawiają, że grupa ma prawo uchodzić za kultową, a rzesze fanów nie kupują ich muzyki bez powodu.
Chociaż najważniejszymi elementami w Leningradzie zdają się być teksty Sznurowa, tłumaczone przez Dąbrowskiego i muzyczne aranżacje Leny Ledoff, to ich ciekawym uzupełnieniem jest chórek składający się z aktorki Teatru Nowego Jolanty Jackowskiej i mezzosopranistki Anny Wereckiej. Chórki w muzyce Leningradu nie są niczym nowym, ale ten dodatkowo zabawia i zaciekawia publiczność, krząta się z boku sceny, gdy akurat nie śpiewa to na przykład robi sobie makijaż, gra w szachy, pije wino. Być może sam Dąbrowski w roli dansingowego śpiewaka nie zdołałby utrzymać wysokiego poziomu zainteresowania swoją osobą wśród publiczności przez półtorej godziny, ale wtedy z pomocą przychodzi damski śpiewający duet. Jest to jeden z elementów, który sprawia, że chociaż – jak zauważyłam- jest to teatralizowany koncert, pozbawiony fabuły, konkretnych postaci czy choćby zarysu akcji, to nie sposób znudzić się nim. Poza samą rewelacyjną muzyką, szereg innych scenicznych „atrakcji” jak materiały wideo, chórek, interakcje Dąbrowskiego z muzykami, nie pozwalają widzom oderwać wzorku od sceny nawet na chwilę.
Podczas próby prasowej przed premierą spektaklu, Lena Ledoff opowiadała o swojej rozmowie telefonicznej z Siergiejem Sznurowem, który prosił artystów Teatru Nowego, aby zrobili albo spektakl bardzo dobry albo bardzo zły. W moim osobistym odczuciu udało się stworzyć dzieło intrygujące, magnetyzujące, odsyłające do muzyki fantastycznego zespołu oraz postaci jego lidera, ale będące jednocześnie samodzielnym dziełem sztuki. Jednak z fenomenami kulturowymi, uważanymi za kultowe zwykle bywa tak, że kultowe są jedynie dla wybranego grona osób, dla innych będąc nieznośnymi. Podobny problem spotkał także muzykę Leningradu, podobnie sytuacja może wyglądać ze spektaklem prezentowanym w Teatrze Nowym. Jednych rzuci na kolana samym odniesieniem do rosyjskiej kapeli, innych odrzuci ilością wulgaryzmów, podejmowaną tematyką i sposobem bezpardonowego ujmowania myśli w słowa. Wizyta w Teatrze Nowym na własną odpowiedzialność.
Sandra Kmieciak, Teatralia Łódź
Internetowy Magazyn „Teatralia” numer 63/2013
Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka w Łodzi
Chcę do nieba. Leningrad Łódź
teksty piosenek: Siergiej Sznurow
przekład piosenek: Przemysław Dąbrowski
muzyka: zespół Leningrad
aranżacje muzyczne: Lena Ledoff
kostiumy: Katarzyna Łagowska
ruch sceniczny: Tomasz Dajewski
video: Mateusz Owczarek
opieka artystyczna: Zdzisław Jaskuła
obsada: Przemysław Dąbrowski, Jolanta Jackowska, Anna Werecka (gościnnie)
trio jazzowe w składzie: Lena Ledoff (piano), Przemysław Kowalski (bas/ gitara), Artur Mostowy (perkusja)
premiera: 21 maja 2013
fot. Sandra Kmieciak