Siekiera, motyka, końska dupa – odgrzewamy z szafy trupa! (Towiańczycy, królowie chmur)
Towiańczycy, królowie chmur w krakowskim Starym Teatrze wciągają widza w antyromantyczny fantazmat paryskiej emigracji. W tym osobliwym gabinecie figur woskowych Matka Boska wywołuje podobne emocje, co Whitney Houston, Seweryn Goszczyński żebrze o miskę zupy, z kolei zmanierowany Adaś… rywalizuje atrakcyjnością z penisem Towiańskiego. Kicz, groteska i martyrologia w jednym polskim kotle.
Najnowszy spektakl duetu Wiktor Rubin i Jolanta Janiczak jest kolejną odsłoną cyklu ich przedstawień opartych na autorskiej kreacji sytuacji historycznej. Oto nagi Towiański (Krzysztof Zarzecki) wstaje z widowni, by wspólnie z małżonką Karoliną (Marta Ścisłowicz) poszukać dla siebie odpowiedniego miejsca w czasoprzestrzeni. Wybór pada na paryską emigrację XIX wieku. Mistyk przybywa na ziemię niczym bożek decydujący o tym, kiedy objawić się ludzkości.
Gdy para otwiera sceniczne wrota, widzowie już na wstępie mają do czynienia z dwoma najmocniejszymi punktami spektaklu: scenografią i kostiumami. Zamknięte w błękitnym pudle postacie snują się znudzone po jego wnętrzu. Wszystkie trzy ściany romantycznej klatki naszpikowano setkami siekier, gwoździ i szabel – jak widać narodowo-bogoojczyźniane cierpienia dusz utkwiły gdzieś pomiędzy ego poetów a resztą społeczeństwa. Jakby tego było mało, znalazło się jeszcze miejsce na fortepian (zapewne Chopina) oraz konia, który w „szale uniesień” wpakował głowę prosto w mur.
Mickiewicz (Roman Gancarczyk), jego żona Celina (Katarzyna Krzanowska) i syn Władysław (Bogdan Brzyski) wraz z Sewerynem Goszczyńskim (Zygmunt Józefczak) oraz Ksawerą Deybel (Ewa Kaim) wyglądają bardziej jak groteskowe figury szachowe niż ludzie z krwi i kości. Utkane z setek interpretacji i kilku ekranizacji pionki, zdają się całkowicie zagubione w czasie i przestrzeni. Może właśnie dlatego, oprócz okazałych pejsów, atutem Rama Gerszona (Juliusz Chrząstowski) są różnego rodzaju wafelki Prince Polo schowane pod płaszczem. W pewnym sensie bohaterowie pogrywają z widzami. Permanentne zapętlenie w czasie pozwala uchodźcom na przewidywanie kolejnych wypadków i zdarzeń. Nie bez powodu na scenie znajduje się całkiem współczesny kontener na śmieci z napisem FAKTY, wszak nie one są istotne. Liczy się tylko mit i walka z nim lub o niego. Mickiewicz i całe jego otoczenie zdaje się bawić kolejne pokolenie (widzów) tą samą, w kółko odgrywaną zabawą: dylematami związanymi z powinnością wobec narodu a własnymi słabostkami, rolą sztuki w walce o wolność etc. etc. Słowem, nie mówią nam o sobie nic, czego byśmy już nie wiedzieli. Najdobitniej widać tę kwestię w bardzo pięknej scenie, w której wszyscy bohaterowie siadają bardzo blisko widowni i długo wpatrują się jej w oczy. Twarze spreparowane przez nasze wyobrażenia o romantykach milcząco wołają do publiczności: „jesteśmy zmęczeni tym, że ciągle czegoś od nas chcecie”.
Emigracja miesza się z okupacją, świeżo powstałe poematy artyści czytają ze sceny, posługując się szkolnymi brykami, poeci licytują się na ilość odsłon w witrynie youtube, a Mickiewicz ogląda ekranizację Wajdy. W całym tym koglu-moglu brakuje tytułowego Towiańskiego. Co prawda jest obecny na scenie cały czas, ale nawet nie jako koordynator zdarzeń, a bardziej w roli przypisu do teatralnej opowieści.
Zdecydowanie największy zarzut wobec spektaklu stanowi jego kompletna bezcelowość. O ile Władysław Mickiewicz (Bogdan Brzyski), usilnie wymazujący szmatką pamięć o swoim ojcu, może być ciekawą figurą, o tyle Konrad (Michał Majnicz), domagający się bycia Gustawem, czyli po prostu zwykłym człowiekiem, niestety trąci myszką.
Poza kilkoma humorystycznymi momentami, rewelacyjną scenografią, kostiumami i pięknie odśpiewanym hitem Enrique Iglesiasa, Towiańczycy nie wnoszą niczego nowego do dyskusji o rewizji mitów romantycznych. O tym, że Mickiewiczowi bliżej było pod moskiewskie pierzyny niż na barykady, wie każdy bardziej rozgarnięty maturzysta. Że Koło Sprawy Bożej pełniło funkcję sekty ekscentryków, kojarzy większość studentów kierunków humanistycznych. Że wyważać otwartych drzwi nie ma sensu, wiedzą wszyscy.
Piotr Gaszczyński, Teatralia Kraków
Internetowy Magazyn Teatralny „Teatralia”, numer 93/2014
Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie
Towiańczycy, królowie chmur
Jolanta Janiczak
reżyseria, opracowanie muzyczne: Wiktor Rubin
dramaturgia: Jolanta Janiczak
scenografia, video, światła: Mirek Kaczmarek
kostiumy: Bracia
choreografia: Cezary Tomaszewski
asystent reżysera: Lucy Sosnowska
inspicjent: Zbigniew S. Kaleta
sufler: Iwona Gołębiowska
obsada: Roman Gancarczyk (Adam Mickiewicz), Krzysztof Zarzecki (Andrzej Towiański), Katarzyna Krzanowska (Celina Mickiewicz), Michał Majnicz (Konrad), Ewa Kaim (Ksawera Deybel), Juliusz Chrząstowski (Ram Gerszon), Zygmunt Józefczak (Seweryn Goszczyński), Bogdan Brzyski (Władysław Mickiewicz), Marta Ścisłowicz (Karolina Towiańska)
premiera: 14 marca 2014
fot. Magda Hueckel
Piotr Gaszczyński (1987) – absolwent filologii polskiej oraz teatrologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. W „Teatraliach” publikuje od 2010 roku. Miłośnik groteski pod każdą postacią, fan Manchesteru United i czarnej kawy.