Sprawa techniczna – wywiad z Arturem Bieńkowskim

W przypadku odtwarzania performansów Mariny Abramović doświadczenie nie ma wielkiego znaczenia – Z Arturem Bieńkowskim – tancerzem i performerem – rozmawia Julia Kowalska

Ilustratorka: Adrianna Szadzińska

Julia Kowalska: Co sprawiło, że zdecydowałeś się wziąć udział w castingu do wykonywania performansów Mariny Abramović w ramach wystawy The Cleaner w Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu?

Artur Bieńkowski: To było pierwsze pytanie, które padło podczas castingu. Każdy musiał na nie odpowiedzieć. Dla mnie to oczywiste, że częścią mojej pracy jest branie udziału w castingach, bo ciągle szukam nowych projektów. Z tego co pamiętam, informacja o tym castingu pojawiła się w dziale „Praca” na stronie www.taniecpolska.pl. Było więc dla mnie jasne, że to ogłoszenie dla profesjonalistów, oferujące… po prostu pracę.

Po wielu latach pracy w branży artystycznej traktuję wejście w nowe projekty dosyć chłodno. Oczywiście wszystkie walory artystyczne są dla mnie ważne, ale ten aspekt pragmatyczny, związany z wynagrodzeniem, jest równie istotny. Staram się wybierać te projekty, które są dla mnie atrakcyjne pod względem i artystycznym, i ekonomicznym. Ogłoszenie o castingu w toruńskim CSW spełniało oba powyższe kryteria: spodziewałem się jednak, że wynagrodzenie za wykonywanie tych performansów będzie spore, a okazało się, że jest zupełnie odwrotnie…

Mimo tego skorzystałem z możliwości udziału w castingu. W tej chwili staram się pracować także poza ramami etatu i brać udział w performansach.

JK: Jak wyglądał casting? Przygotowywałeś się do niego?

AB: Nie było wiadomo, co będziemy robić podczas audycji, dlatego nie przygotowywałem się prawie w ogóle. Nigdy wcześniej nie brałem udziału w castingu do performansu. Do tej pory były to przesłuchania do spektakli albo spektakli tanecznych, odbywające się w znanej mi formule. W przypadku castingu do reperformowania prac Mariny Abramović kompletnie nie wiedziałem, czego się spodziewać. Zabrałem ze sobą wygodny strój, bo uznałem, że może się przydać, i po prostu się tam pojawiłem.

Casting był dwudniowy. Pierwszego dnia każdemu zostało zadane pytanie o to, dlaczego tu przyjechał. Zostaliśmy poproszeni o opowiedzenie czegoś o sobie: czym się zajmujemy, co nas interesuje… Potem wykonywaliśmy tylko jedno ćwiczenie: chód w slow-motion, w linii prostej, jako grupa. Później zrobiono nam zdjęcia i na tym skończył się pierwszy dzień. Wykonanie zadania zajęło 20–30 minut. Nasze oczekiwania były większe…

„Zadania proponowane nam podczas castingu miały sprawdzić wytrzymałość psychofizyczną i to, jak bardzo jesteśmy w stanie przekroczyć swoje ograniczenia, na przykład siedzieć nieruchomo przez dwie czy trzy godziny, patrząc komuś w oczy.”

Drugi dzień castingu spędziliśmy na wykonywaniu kilku ćwiczeń. Pierwsze z nich było improwizacją bazującą na tańcu współczesnym, później znowu bardzo długi blok chodziliśmy w slow-motion i – na zakończenie – wykonywaliśmy zadanie polegające na patrzeniu sobie w oczy z partnerem (inspirowane performansem Mariny Abramović The Artist is Present).

JK: Czy to było wyczerpujące, trudne?

AB: Na pewno w jakiś sposób… wymagające. Byłem przyzwyczajony do ćwiczeń wyczerpujących fizycznie. Zadania proponowane nam podczas castingu miały sprawdzić wytrzymałość psychofizyczną i to, jak bardzo jesteśmy w stanie przekroczyć swoje ograniczenia, na przykład siedzieć nieruchomo przez dwie czy trzy godziny, patrząc komuś w oczy.

JK: Czy dla was – uczestników – było jasne, co podlega ocenie?

AB: Dla mnie nie było to jasne. Wydaje mi się, że głównie się nam przyglądano. Nie wiem, jaki był klucz wyboru, czy organizatorzy oceniali profesjonalizm, czy wytrzymałość. Trudno powiedzieć.

JK: Wiedząc od początku, że te performanse będą powtarzane, traktowałeś tę sytuację jako wyzwanie tworzenia w ramach gotowej struktury, czy nastawiałeś się na jak najlepsze odtworzenie?

AB: Nastawiałem się na jak najlepsze odtworzenie – wykonanie określonych działań w określony sposób, ale też na pracę, dzięki której zarobię pieniądze i zyskam ciekawe doświadczenie, zarówno w okresie prób do performansów, jak i podczas ich wykonywania.

JK: Czyli twoim zdaniem nie ma miejsca na podmiotowość performerek i performerów w wykonywaniu tych prac?

AB: Dla mnie jest to jedynie sprawa techniczna – kwestia odtworzenia. Może, mając za sobą wiele lat pracy i znużenie wykonywaniem podobnych działań, patrzę na to z innej perspektywy niż pozostali performerzy. Oczywiście można czerpać z takiego projektu przyjemność oraz zdobywać doświadczenie, ale nie jest tak, jak niektórzy myślą, że to jest złapanie Pana Boga za nogi (uśmiech). Takie podejście jest dla mnie zadziwiające.

JK: Nawiązując jeszcze do castingu: kto oceniał to, jak się prezentujecie i decydował, czy się nadajecie do wzięcia udziału w warsztatach?

AB: Trudno powiedzieć. Była tam bliska współpracowniczka Mariny – Lynsey Peisinger, przemiła i profesjonalna. Cały przebieg drugiego dnia castingu był rejestrowany za pomocą kamery, ze zbliżeniami. Może to Lynsey później decydowała o tym, kto przejdzie do następnego etapu, może cała ekipa… Może miała znaczenie budowa ciała, to, czy pasujesz do wykonywania konkretnych prac? Nie wiem. Mam wrażenie, że był to dla nas – uczestników i uczestniczek – sprawdzian „Co zrobisz dla Mariny?” Dla mnie etap castingu był performansem siły i przekroczenia. Poproszeni o stanie 10 godzin z rękami uniesionymi do góry, pewnie w większości byśmy to zrobili.

Po wszystkim pomyślałem, że istnieje ogromna pokusa, by wziąć udział w takim wydarzeniu i wpisać sobie do CV, że wykonywało się performanse Mariny Abramović. To łechce ego, a poza tym działa na potencjalnych pracodawców.

JK: To chyba polega na pokusie „zysku symbolicznego”. Dla takiego nazwiska w CV, pracy z gwiazdą, wielu – często bardzo młodych performerek i performerów – jest w stanie zrobić bardzo dużo.

AB: Tak, jesteśmy w stanie dużo zrobić, bo myślimy, że nam to coś da w przyszłości, że nawiążemy jakieś znajomości w czasie pracy nad taką wystawą i te znajomości pomogą piąć się po szczeblach kariery.

Wciąż uwielbiam Marinę Abramović na płaszczyźnie artystycznej, mimo sytuacji z ostatnich lat i jej najnowszych prac. Uświadamiam sobie jednak coraz dobitniej, że wystawa mogłaby mieć istotne znaczenie tylko wtedy, gdyby to Abramović wykonała te performanse. Myślę, że te prace nie mają żadnej siły, gdy wykonują je inne osoby.

JK: Warsztaty, w których mieli wziąć udział ci, którzy zostaną wybrani po etapie castingu, miały być – zdaniem kuratorów CSW Toruń – „unikalnym szkoleniem artystycznym” 1. Była to dla ciebie atrakcyjna perspektywa?

AB: Kiedy dowiedzieliśmy się, na czym mają polegać te warsztaty, pomyślałem, że to nie jest dla mnie i, że nawet jeśli się do mnie odezwą, raczej nie skorzystam z możliwości uczestnictwa. Kwestia stawek za wykonywanie performansów ostatecznie ułatwiła mi podjęcie decyzji. Być może dla niektórych takie warsztaty są atrakcyjne, ale dla mnie nie. Mówię to z perspektywy wielu lat pracy w charakterze performera. Nie określiłbym tego jako warsztaty „unikalne”, bo opierają się na praktykach buddyjskich i jodze. Są kombinacją starych i znanych ćwiczeń. Nie czuję potrzeby wyjazdu nad polską rzekę, na polską wieś, niejedzenia przez parę dni i wykonywania ćwiczeń fizycznych.

Może moja perspektywa jest zaburzona, ale cały czas zabiegam i walczę o to, żeby warunki pracy czy współpracy proponowane performerom, tancerzom były coraz lepsze. Poza tym nie jestem zwolennikiem ekstremalnych metod i nie wierzę, że przełożą się na ciekawe efekty artystyczne.

JK: Na czym dokładnie miały polegać te ekstremalne warunki?

AB: Ćwiczenia medytacyjne, niejedzenie przez tydzień, kąpanie się zimą w rzece, brak dostępu do telefonu, powstrzymywanie się od używek, papierosów, kawy, herbaty… Taki oczyszczający czas z mnóstwem ćwiczeń fizycznych. Bezwzględny zakaz komunikacji werbalnej i niewerbalnej z pozostałymi uczestnikami.

JK: Czy to, co działo się podczas castingów i miało się dziać podczas prób, było objęte jakąkolwiek klauzulą poufności?

AB: Nie, na pewno nie. Wiedziałbym o tym. Czytałem artykuł o dziewczynie ze Stanów Zjednoczonych, która musiała taką klauzulę podpisać. Gdzieniegdzie tak się dzieje, to absurdalne i potworne.

JK: Czy za udział w castingu dostaliście wynagrodzenie?

AB: Nie.

JK: A za dojazd do Torunia i utrzymanie na miejscu podczas castingu?

AB: Nie. Dlatego to wszystko wydaje mi się absurdalne, bo wydałem około 500–600 złotych, żeby przez pół Polski dostać się do Torunia, spędzić tam dwa dni podczas castingów, wynająć pokój w hostelu, coś zjeść, w drodze powrotnej dostałem jeszcze mandat… (śmiech) Myślę, że musiałbym wykonać wszystkie performanse, które odtwarza się na wystawie, żeby koszty związane z udziałem w castingu mi się zwróciły. Poza tym musiałem wziąć bezpłatne dni wolne w pracy. Taka sama sytuacja czekałaby mnie, gdybym podjął się udziału w wystawie i musiałbym regularnie dojeżdżać do Torunia. Moja dniówka w pracy jest wyższa od stawki za odtworzenie jednego performansu.

„Problem leży też w tym, że ludzie z naszego środowiska „psują rynek”. Ktoś zawsze zgodzi się poprowadzić warsztaty taneczne za 30 czy 40 złotych – te stawki się nie zmieniają, nie idą w górę.”

JK: Czy informacje, które przedostały się do mediów społecznościowych, że stawki za jeden performans miały wynieść od 25 do 40 euro, są prawdziwe?

AB: Tak. Podobno później nieznacznie się one zmieniły. Jednak tyle początkowo zaproponowano za godzinę wykonywania performansu.

JK: Czy daty, kiedy mieliście być dyspozycyjni, także były nieznane? Teraz już znamy dni tych pokazów, ale – z tego, co wiem – wy dowiedzieliście się, że macie być dyspozycyjni między marcem a sierpniem?

AB: Tak, to było dla mnie bardzo nieprofesjonalne. Teraz ustalam już swój harmonogram na rok 2020; takie duże produkcje planuje się z wyprzedzeniem i nie jest to proste, żeby skoordynować je z innymi. Może mam trochę bardziej przewidywalny system pracy, bo w wielu miejscach jestem zatrudniony na etat, ale są osoby, które biorą udział w różnych projektach i dla nich ogromnym problemem jest planowanie wydarzeń, które będą miały miejsce w 2020 roku, nie mówiąc nawet o projektach z krótkim czasem na podjęcie decyzji i wymagających dużej dyspozycyjności.

JK: Wspomniałeś, że bierzesz udział w różnych projektach i pracujesz w instytucjach… Czy to doświadczenie przemocy było pierwszym takim czy może wcześniej zdarzały ci się podobne sytuacje?

AB: Na pewno nie było to pierwsze takie doświadczenie, ale nie spodziewałem się tego po tak dużej instytucji – CSW Toruń – i tak dużym przedsięwzięciu z tak ogromnym budżetem.

Problem leży też w tym, że ludzie z naszego środowiska „psują rynek”. Ktoś zawsze zgodzi się poprowadzić warsztaty taneczne za 30 czy 40 złotych – te stawki się nie zmieniają, nie idą w górę. Performerzy dla doświadczenia, które teoretycznie pomoże im w przyszłej, lepiej płatnej pracy, są w stanie zrobić wiele.

Co ciekawe, mój post na Facebooku, w którym opisałem sytuację z CSW Toruń, wywołał wielki odzew. Nie spodziewałem się żadnej reakcji, a pojawiło się wiele komentarzy, udostępnień i wiadomości. Napisały do mnie osoby, które brały udział w wystawach Mariny Abramović w innych miastach na świecie. Chłopak z Włoch napisał mi, że u nich sytuacja była inna, moim zdaniem bardziej komfortowa, bo już w ogłoszeniu wszystkie szczegóły dotyczące warunków pracy zostały ujawnione. Chętnych poinformowano, że szukają performerów mieszkających we Florencji, żeby zminimalizować koszty dojazdu, oraz podano tygodniową rozpiskę performansów. Taki klarowny komunikat diametralnie zmienia postać rzeczy. Kiedy ktoś szuka projektu i ma zagwarantowaną pracę przez kilka tygodni, już nawet za to 40 euro za jeden performans, jest to dużo bardziej stabilna sytuacja niż w Toruniu. Performer czy performerka ma zapewnioną pracę, codziennie coś zarabia i nie musi nigdzie dojeżdżać. Włoskie ogłoszenie było skierowane do osób zajmujących się performansem zawodowo lub amatorsko.

Myślę, że takie podejście wiele by zmieniło w polskim kontekście. Gdyby ogłoszenie było skierowane do osób z Torunia, interesujących się sztuką, chcących przeżyć coś ciekawego, pewnie większość osób, które zdecydowały się na udział w castingu, nie marnowałaby swojego czasu.

JK: Z tego, co mówisz wynika, że odpowiedzialność za chaos i ogólny obraz całej sytuacji można by zrzucić na CSW Toruń. Ale myślę, że sama artystka i jej współpracownicy nie są bez winy – nie wierzę, że o sprawie nie wiedzą i nie godzą się na takie przedmiotowe traktowanie innych artystów…

AB: Na pewno tak. Przecież budżet (ustalony na rok lub wcześniej przed rozpoczęciem castingów) jest bardzo skrupulatnie zaplanowany, każdy dolar jest odpowiednio rozliczony. Jest to bardzo przykre: przecież przy takim nakładzie finansowym na całe wydarzenie można pozwolić sobie na zaoferowanie uczciwych stawek. Nie zatrudnia się też 200 osób, a kilkadziesiąt, może jeszcze mniej. Performansów też jest niewiele.

JK: Chciałabym zapytać o inne osoby, które brały udział w castingu. Przeważali profesjonaliści czy jednak pojawili się amatorzy, osoby na początku kariery?

AB: Wydaje mi się, że osób na początku kariery było sporo – widziałem między innymi studentów polskich uczelni artystycznych. Oprócz nich kilkunastu profesjonalistów – moich znajomych. Pojawili się amatorzy – podczas pierwszego dnia, kiedy rozmawialiśmy, przyznawali się, że są na przykład grafikami komputerowymi i nigdy przed nikim nie występowali. Przekrój był szeroki. Uważam, że w przypadku odtwarzania performansów Mariny Abramović doświadczenie nie ma wielkiego znaczenia. Ten projekt mógł być skierowany do osób, które nie mają doświadczenia scenicznego, chcących przeżyć przygodę.

JK: Więc do wykonywania tych performansów nie trzeba mieć przygotowania fizycznego albo mentalnego?

AB: Niekoniecznie, chociaż niektórym może to pomóc. Ale może trzeba mieć siłę w sobie? Podczas castingów obserwowałem osoby o mniejszym niż moje doświadczeniu, z innych środowisk – świetnie sobie radziły. Więc może chodzi o coś wewnętrznego, siłę, wytrzymałość, cierpliwość oraz gotowość do przekraczania własnych ograniczeń i limitów. Dla mnie pierwszym przekroczeniem była propozycja wyjazdu na ten obóz. Już wtedy okazało się, że nie jestem gotowy. Nie żałuję, że tak się stało.

Artur Bieńkowski – performer, tancerz, choreograf, nauczyciel tańca i Jogi Nidry, terapeuta. Występował m.in. w Teatrze Muzycznym w Gdyni, Teatrze Powszechnym w Radomiu, Art Project Ballet w Warszawie, Teatrze Żydowskim i Teatrze Tańca w Poznaniu. Współpracował m.in. z choreografami takimi jak: Ewa Wycichowska, Ohad Naharin, Jo Stromgren, Thierry Verger, Paweł Malicki, Karina Adamczak-Kasprzak, Nadar Rosano. Jest jednym z inicjatorów powstania Opolskiego Teatru Tańca Współczesnego a także organizatorem i pomysłodawcą cyklicznej imprezy performatywnej „BodySpaceParty”. W 2018 wraz z Katarzyną Zioło zostali nagrodzeni przez jury Festiwalu Sztuki Nowa Awangarda za performance „Only an expert”. Programuje i prowadzi Pracownię Tańca Teatru Rozbark w Bytomiu.

Przypisy
  1. http://torun.wyborcza.pl/torun/7,48723,24518887,specjalne-srodki-bezpieczenstwa-przed-wystawa-mariny-abramovic.html
Podobne

Grupa wsparcia – wywiad z Piotrem Mateuszem Wachem

Schemat jest wszędzie podobny. Wystawa, która kosztuje kilka milionów złotych czy dolarów, jest wielkim produktem, a osoby, które są w nią najmocniej zaangażowane, zostają wykorzystane – z Piotrem Mateuszem Wachem – artystą, tancerzem, performerem – rozmawia Julia Kowalska

05 07 2019

Nic tak nie działa jak czerwona sukienka

Wyjątkowe oddziaływanie retrospektywy „The Artist Is Present” opiera się na sile produkowanych przez Abramović obrazów, które wybijają się na niezależność i budują ikoniczny wizerunek artystki – Weronika Wawryk pisze o strategiach kreowania wizerunku przez Marinę Abramović

04 07 2019

Poważna sprawa

Wszystko wskazuje na to, że Marinie Abramović na etyce postępowania nie bardzo zależy, a pozycja, na jakiej często jest stawiana, to konstrukt, z którym nie identyfikuje się ona nawet w minimalnym stopniu. Tym, na czym wyraźnie jej zależy, jest poważne traktowanie własnej twórczości – Zuzanna Berendt recenzuje wystawę Mariny Abramović „Do czysta”

04 07 2019
SITEMAP