O TEATRZE LESBIJSKIM W POLSCE (VII)
Rozmowa o dramacie. Agnieszka Łuczak – Powiatowe związki partnerskie
Pamiętasz, jak oglądałyśmy kiedyś w zoo stado szympansów? Patrzyłyśmy i mówiłyśmy: normalni jak ludzie, jakie rozwinięte więzi społeczne. A jakbyśmy spróbowały przejść barierkę i dołączyć do tego stadka?Agnieszka Łuczak, Powiatowe związki partnerskie
Agnieszka: Pierwszy raz, odkąd rozmawiamy o wybranych polskich dramatach lesbijskich pisanych przez kobiety, możemy powiedzieć: tę sztukę opublikowano. Można ją znaleźć w „Dialogu” (nr 10/2010).
Monika: Wydanie tej sztuki to precedens. Cieszy, ale obecność w przestrzeni publicznej niesie za sobą pewne konsekwencje. Także dla formy tej rozmowy. Nie będziemy opisywały dramatu tak bardzo szczegółowo i cytować tak obficie jak poprzednie, bo wreszcie możemy do niego odesłać. Omówimy najistotniejsze – naszym zdaniem – kwestie.
A.: Mimo tego zacznę, jak zwykle, od tytułu. Powiatowe związki partnerskie to językowy twór – przewrotny, hipotetyczny, może antycypacyjny. Ustawy o związkach partnerskich nadal nie ma, toczyły i toczą się o nią boje w polskim sejmie. Agnieszka Łuczak prowadziła na tegorocznym Kongresie Kobiet panel na ten temat, ale nadal żadna para homoseksualna nie może zgodnie z prawem nazwać się związkiem partnerskim. Tytuł dramatu pozostaje więc formułą życzeniową.
M.: Tytuł jest życzeniowy, ale czy można nazwać życzeniową rzeczywistość ukazaną w dramacie? Wybór stylistyki – mimo że odwołuje się ona do faktów – sprawia, że świat dramatu jest quasi-realistyczny. Konieczne jest więc zdefiniowanie – już na samym początku – konwencji tej sztuki. Rządzą nią uproszczenie, stereotypowość sytuacji i postaci, język oparty na dowcipie słownym. Są miłośnicy tego rodzaju konwencji – wydaje się swojska, w rzeczywistości jest projekcją naszych wyobrażeń i oczekiwań. To czyni dramat zwierciadłem – jeśli nie całkowicie, to w dużym stopniu – typowego modelu życia, niekoniecznie tylko lesbijskiego. Dla mnie to komercyjny wizerunek lesbijek i świata LGBT. Dla homoseksualnych Nowaków – wzorcowy. Dla heteroseksualnych Kowalskich – edukacyjny. W obu przypadkach celem jest „złapanie” odbiorcy, utożsamienie go/jej z bohaterkami. To oczywiście ma swoją cenę. Są zalety – ważne dla społeczności LGBT – lesbijki zyskują większą widzialność. Są też straty – wizerunek lesbijek jest stereotypowy.
A.: Wydaje mi się jednak, że tę stereotypowość równoważą oznaki wiedzy feministycznej, ironia i „uspołecznienie” bohaterek. Dramat Łuczak od omawianych wcześniej les-dramatów różni się właśnie szerokim kontekstem społecznym.
M.: Zanim to rozwiniemy, zaznaczmy, że akcja Powiatowych związków… – jak we wszystkich omawianych wcześniej sztukach – rozgrywa się w mieszkaniu na piętrze, w bloku lub kamienicy. Salon, kuchnia, sypialnia – mieszkanie niczym się nie wyróżnia. Wyjątkowa jest może tylko łazienka, zawładnięta przez kota Zenka, który znienacka napada na mężczyzn odwiedzających ten przybytek. No i jest jeszcze jeden „kosmiczny” mebel – orbitrek – przyjaciel Ady, wróg Karoliny. Narzędzie przemocy genderowej.
A.: O gender później. Najpierw słów kilka o gospodyniach tego mieszkania: Karolina Rode – około czterdziestki, nauczycielka literatury w miejscowym liceum, miłośniczka zdrowej żywności, skrupulatna, uczuciowa, trochę zaniedbana, typ kobiecy. Ada Franczak – około pięćdziesiątki, dziennikarka „Nowiny”, lokalnej gazety, usportowiona, konkretna, bezkompromisowa, czasem arogancka, zamknięta, samodzielna, typ męski. Kobiety od piętnastu lat tworzą związek, który przypomina klasyczne relacje heteroseksualne. Tekstowi przyświeca bowiem myśl, którą autorka wielokrotnie wypowiadała: my, wykluczani reprezentanci LGBT, jesteśmy tacy sami jak wy, heterycy z pełnymi prawami. Mamy takie same problemy: z seksem, nadwagą, starzeniem, alkoholem. Robimy to samo, co wszyscy: oglądamy seriale albo mecze siatkówki, męczymy się w pracy. Takie same sprawy nas złoszczą: obłuda w kościele, korupcja urzędników państwowych. Z tym właśnie zmagają się bohaterki.
M.: One przede wszystkim zmagają się ze sobą! Interesuje mnie zwłaszcza sposób ukazania związku Ady i Karoliny. Konwencja sugeruje, że ich relacja to rodzaj gry w stylu serialowych Bundych. Kłócą się, obrażają, dogryzają sobie, stwarzają wrażenie niedobranej pary. Ale czy to rzeczywiście tylko wrażenie, jak chciałyby bohaterki? Ton narzuca Ada, Karolina czasem się wyłamuje, likwiduje cudzysłów wszechobecnej kpiny. I wtedy jesteśmy świadkami skomlenia o seks, przyjmowania uwag i upokarzania się z powodu wyglądu – stroju i nadwagi. Budzi to moje wątpliwości.
A.: Konwencja ma swoje mankamenty wewnątrz związku, ale sprawdza się w relacji ze światem. Z zewnątrz to monolityczna „monstrualna” para. Bohaterki świadomie budują mit na swój temat – takich, w których łapy lepiej nie wpaść, bo rozszarpią. Przekonują się o tym goście, którzy przekraczają drzwi wejściowe – granicę oddzielającą powiatowe miasteczko och mieszkanie, agory.
M.: Trzeba podkreślić, że goście nieświadomie wkraczają na tę agorę, przeniesioną do prywatnej przestrzeni. Gospodynie wyznaczają jej zasady. Dlatego kolejni wizytatorzy – spodziewani lub nie – to przegląd spraw i problemów dotyczących społeczności LGBT, ale nie tylko. Wizyty są zderzeniem autonomicznego świata bohaterek z wartościami tworzącymi tak zwaną normę społeczną. Zarówno postacie, jak i sceny to obrazy-flesze, które jedynie sygnalizują problemy.
A.: Zacznijmy od Księdza. Za jego sprawą Ada i Karolina ujawniają swój stosunek do kościoła. Ada jako dziennikarka pisze o klerykalnych nadużyciach, podejmuje temat wkładek domacicznych, broni prawa do aborcji. Jej światopogląd nie przystaje do katolicyzmu, została więc wyklęta z ambony. Ksiądz to zatem gość „nieproszony”. A jednak puka do ich drzwi, kiedy chodzi po kolędzie. I natrafia na opór, który jest symbolicznym oporem wobec całej instytucji. Ksiądz Jerzy dostaje razy za cały Kościół. Sam zaś nie jest napastliwy, jest raczej zdezorientowany. Podobnie jak gospodynie, choć jednocześnie Ada nie marnuje okazji, żeby dosadnie wyrazić swoje zdanie. To spotkanie, mimo komiczności, nie jest łatwe dla obu stron.
M.: Potem pojawia się Darek, znajomy Ady z czasów pobytu w sanatorium. Bez zapowiedzi odwiedza ją po jakimś czasie i liczy na wspólny wypad… erotyczny. Darek to modelowy przedstawiciel patriarchalnego seksizmu – erotoman, gawędziarz w stylu lat 80. Łuczak zderza jego potoczne wyobrażenie o lesbijkach z realną les-parą. Prywatna agora zamienia się w arenę, na której byk mierzy się z dwiema torreadorkami i to on zostaje stratowany. Seksizm i homofobia zostają zdemaskowane.:
KAROLINA: Teraz jego samcze ego, pielęgnowane przez wszystkie lata życia patriarchalnym wychowaniem, walczy z genderowym pojmowaniem płciowości.
ADA: I poprawnością, o jakiej czytał, ale której nie musiał nigdy stosować.
KAROLINA: Jego męski archetyp, słabo intuicyjnie ukształtowany, mierzy się ze stereotypem lesbijki z petem w zębach, otyłej, w obcisłych gaciach i flanelowej koszuli w kratę.(…)
DAREK: O czym rozmawiacie?
ADA: O tym, że mężczyźni są słabiej wykształceni od kobiet, mniej tolerancyjni i statystycznie powodują więcej wypadków drogowych niż kobiety.
A.: Spotkanie ujawnia też donżuańską naturę Ady i jej umiłowanie międzyludzkich gier. Darek zjawia się, bo Ada zbudowała z nim relację na niedomówieniach, nie hamowała jego zapędów. Jego odwiedziny stawiają Karolinę w niezręcznej sytuacji. Ale świetnie sobie radzi – realizuje edukacyjną misję prostowania ludzkich umysłów, wszak jest przecież pedagogiem. Darek ucieka, gdzie pieprz rośnie. Bohaterki tak właśnie rozprawiają się z wrażym obozem.
M.: Nie tępią ostrza dowcipu także wobec przyjaciół. Widzimy to na przykładzie Michała i Artura, znajomych gejów. Ci reprezentują typ tak zwanych gejów przegiętych, którzy przekomarzają się narcystycznie, mizdrzą, mówią o podrywach, seksie i z wdziękiem – w żartach – wykluczają kobiety ze swojego życia. To ważny fragment tekstu, szpilka wbita w ideę wspólnoty środowiska LGBT, z której panowie najchętniej wymazaliby wszystkie kobiety. Kobieta przydaje się jednak jako substytut do urodzenia im dziecka. To w tym celu Artur i Michał odwiedzają Adę i Karolinę i – jak się okazuje – nie oczekują, że „wypożyczalnią brzucha” będzie któraś z bohaterek, potrzebują tylko wskazania takiej dziewczyny, ale… młodszej. Tak oto zostaje otwarty temat rodzicielstwa par homoseksualnych.
A.: Dlatego za chwilę w dramacie zjawiają się szczególni goście: Jakub, dorosły syna Ady, i jego narzeczona Bunia. Jakub rozwija temat tęczowej rodziny. Najpierw opowiada historię Ady i jej macierzyństwa. To wciąż – niestety – typowa story o uświadamianiu sobie swojej orientacji seksualnej, o niełatwej relacji z rodzicami, ale także o sile, niezależności i samodzielności. Jakub charakteryzuje też związek matki i Karoliny – mówi o wychowaniu dziecka-syna przez dwie kobiety, które wcielają się w genderowe, tradycyjnie role: Ada – lekko zdystansowanego ojca, Karolina – opiekuńczej matki. To obraz właściwie sielankowy, przynajmniej na poziomie werbalnym. W ogóle Łuczak za sprawą Jakuba próbuje ocieplić kpiarski, trochę demoniczny obraz les-pary. On jeden może zweryfikować „autonarrację” Ady i Karoliny. Wyczuwa się jednak, że ten trzydziestoletni mężczyzna ma jakiś problem z matkami. Chyba woli kontakt na odległość. Są tak specyficznymi osobowościami, że ostrzega przed nimi narzeczoną:
Zobaczysz, one są wpatrzone w siebie jak dwie gołębice. Poza tym, niech cię nie zwiodą pozory. Bezustannie się kłócą, prowokują. Nigdy nie będziesz wiedziała, czy moja matka mówi prawdę, ironizuje, czy bada poziom twojego poczucia humoru. Ach. I jeszcze jedno. Ne zdziw się, jak po dziesięciu minutach poprosi cię, byś mówiła jej po imieniu. (…)
Jak uznasz, że masz już dość tej patologii – daj znać. Wsiądziemy do auta i wrócimy na nasze własne śmieci.
M.: I właśnie spotkanie z Bunią ujawnia pęknięcia między kobietami. Pękniecie jest erotyczne, najprościej da się je wytłumaczyć stażem ich związku. Kilka scen z Bunią nie tylko potwierdza uwodzicielską naturę Ady – Karolina także zachowuje się jak zauroczona dzierlatka. Natomiast incydent z butami i muskanie narzeczonej syna po łydce wymyka się konwencji relacji między gospodyniami. Ada przekracza granice zabawy, Karolina przytomnieje i zapowiada telefon do Kuby, a Bunia – erotycznie nagabywana – ucieka w popłochu.
Tak, są bardzo, bardzo miłe. Tylko… Tylko ja muszę cały czas na nie uważać… W takim sensie, że są takie, takie zalotne… No, tak, uprzedzałeś, ale teraz to dopiero rozumiem. I ciągle o mnie rywalizują… Nie, to nie jest zabawne. Przynajmniej mnie nie bawi. (…) Mnie to męczy. Ja nie wiem, jak się wobec nich zachowywać, żeby się nie obraziły i nie poczuły urażone. Nie jestem przyzwyczajona, żeby kobiety tak mnie traktowały. Co…? A gdybym to ja zostawiła cię na łasce dwóch podstarzałych gejów? Wymyśliły, że pójdziemy do knajpy z tańcami. Na pewno będą chciały ze mną tańczyć… Tak, świetnie, ale z tobą, a nie z obmacującymi mnie babami.(…)
A.: Faktycznie Bunia jest jak kij włożony w mrowisko. Feminizm rządzący rozmową z Darkiem, znika wobec idealnego wzorca kobiecości, czyli dwudziestopięcioletniej dziewczyny z jędrnym ciałem, modnie ubranej, po prostu atrakcyjnej. Wraz z tym wizerunkiem w dom wstępuje duch kobiecej normatywności, społecznej inkluzywności w postaci shoppingu, butów na obcasie, kwiatów na stole. „Zderzenie” z Bunią poddaje w wątpliwość wizerunek bohaterek, który Jakub usiłował „uczłowieczyć”.
M.: Możemy to ocenić jednoznacznie, możemy też zastanowić się, jaki jest cel tych kilku „przekroczeń” obranej konwencji. To zostawmy czytelniczkom i czytelnikom. Mogą to zweryfikować podczas lektury! Bo tekst jest czytany. Zazwyczaj ocenia się go dobrze, trafia w gusta. Zdarzają się też zarzuty. Główny dotyczy liczby podjętych tematów – sztuka wygląda jak steatralizowany przegląd prasy LGBT. Ale trzeba pamiętać, że Agnieszka Łuczak jest dziennikarką. Tworzy obrazek obyczajowy i stara się zawrzeć w nim jak najwięcej wątków charakteryzujących rzeczywistość.
A.: Zastanówmy się zatem, jak ostatecznie wygląda wątek lesbijski w Powiatowych związkach… Słowo lesbijka pada w dramacie dziewięć razy. Większość słyszymy w opowieści Jakuba i w rozmowie z Darkiem. Celem autorki jest – jak już wspomniałam – ukazanie życia lesbijskiego jako podobnego do tzw. życia ogółu. Co oznacza de facto uleganie powszechnym presjom – konsumpcjonizmowi, tradycyjnemu gender, wyestetyzowanemu ciału. To wszystko daje bilet wstępu do heteroświata, i na to decydują się bohaterki, kiedy wybierają się na ślub i wesele Jakuba. „Skrajają się” do normy dla dobra syna, mówią: Pojedziemy, ale wtopimy się w obcy tłum. Nie będziemy takie… takie oczywiste.
M.: „Oczywistość”, czyli jawna lesbijskość, nie jest jednak zbyt dobrze widziana. Jeśli już jest, to powinna być jakoś „porządnie” usprawiedliwiona, najlepiej pieniędzmi albo użytecznością społeczną. Taka asymilacja ma swoje historie. Choćby tę o kardynale Schönbornie, który unieważnił decyzję księdza i anulował wybór dwudziestosześcioletniego parafianina geja (żyjącego w zarejestrowanym związku) do rady parafialnej. Młody gej został doceniony za siłę wiary i zasługi dla lokalnego Kościoła. Nasze bohaterki też działają, zupełnie bez kompleksów: jako pełnoprawne i aktywne członkinie lokalnej społeczności. Paradoksalnie to one – te wykluczone ze społeczeństwa – walczą o sprawy ważne dla większości mieszkańców.
A.: Jednak zaznaczają, że nie należą do grupy aktywistek LGBT, mimo że obie mają lesbijską świadomość. Śledzą wiadomości dotyczące działań LGBT, czytują na przykład raporty o związkach partnerskich, wspominają pierwszą lesbijkę burmistrzynię Zurychu – Corine Mauch. Ale przy okazji dostaje się warszawskim działaczkom Lambdy – nie bardzo wiadomo, za co.
M.: Może to wyraz doskwierającej samotności lesbijki powiatowej, niezwiązanej z żadną organizacją, która i tak zazwyczaj reprezentuje homoseksualistów większych miast? Czy może szerzej – bycie lesbijką oznacza po prostu samotność. Nic przed nią nie chroni, nawet przystosowanie. Styl bycia, jaki wybrały bohaterki, to – podejrzewam – barwy ochronne. Życie poza centrum, poza wielkim miastem, wszechwładną normą – nie jest łatwe. Bywa smutno i samotnie. Ostatnia scena dramatu ma dla mnie taki wydźwięk.
A.: No tak, ale podsumujmy tę sztukę pozytywniej, w końcu Powiatowe związki… to lesbijska komedia. I zachęca do dialogu. Łączy oczekiwania dwóch stron – homoświata i heteroświata. A co najważniejsze, pokazuje te światy z perspektywy kobiecej i lesbijskiej. Nawet jeśli nie zgadzam się z taką formą obecności lesbijek w publicznej przestrzeni, jaką proponuje ten tekst, to podobne spojrzenie zawsze mnie interesuje.
Damski TANDEM Twórczy (Agnieszka Małgowska & Monika Rak), Teatralia Warszawa
Internetowy Magazyn „Teatralia” numer 66/2013
Agnieszka Łuczak – dziennikarka „Tomaszowskiego Informatora Tygodniowego”, pracowała w agencji wydawniczej Paj Press, jest regionalną pełnomocniczką Kongresu Kobiet, dramaturżką.
Damski TANDEM Twórczy: Monika Rak & Agnieszka Małgowska.
Istnieje od 2009, przygotował cykle: literacki Żywe radio, performatywny Maryjan i Krystina, filmowy Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną, czytanie dramatu Portret lesbijek we wnętrzu oraz spektakle: Orlando. Pułapka? Sen, Fotel w skarpetkach, 33. Sztuka. Reżyserował Czarodziejski Flet (wersja feministyczno-polityczna). Organizuje O’LESS Festiwal.
Agnieszka Małgowska – absolwentka WOT, reżyserka, trenerka teatralna, scenarzystka, nauczycielka literatury.
Monika Rak – absolwentka WOT na AT, aktorka, dramatopisarka, graficzka, fotografka, realizatorka autorskich filmów dokumentalnych i videoartów.
dtandemt.blogspot.com