Wieczność jako najwyższy wymiar kary
Najnowszy spektakl Teatru Polskiego w Poznaniu, Wieczny kwiecień Jarosława Jakubowskiego w reżyserii Agnieszki Korytkowskiej-Mazur, to pokłosie tegorocznego konkursu dramaturgicznego Metafory Rzeczywistości. Dramat poruszający sprawę polską w aktualnym kontekście jest zupełnie inny niż te, które dotychczas wygrywały w starciu.
Na temat paradygmatu romantycznego w historii Polski powiedziano już wiele, przeważnie sytuując ten problem w dość odległej rzeczywistości. Bohaterska misja, dźwiganie na barkach bagażu pokoleniowych doświadczeń i ocalanie od zapomnienia za wszelką cenę. Przeliczanie ofiar poniesionych na przestrzeni wieków tylko po to, by utwierdzić się w przekonaniu, że Polacy są na szczycie śmiertelnego rankingu, dzięki czemu w końcu są w czymś najlepsi. Dramat Jakubowskiego zbiera to, co po pobieżnym czytaniu Sienkiewicza i opowieściach (pra)dziadków pozostało w głowach społeczeństwa, a dokładniej zestawia ze sobą wynaturzone konsekwencje podobnych zasłyszeń. Na scenie oglądamy bowiem ludzi, którzy heroizm odziedziczyli po przodkach, nasłuchali się legend narodowych i usiłują je pogodzić z własną – dotkliwie doczesną – frustracją i niespełnieniem. Prowadzi to do kuriozalnej i – z tego, co obserwujemy w spektaklu – nieodosobnionej sytuacji, w której zdewociali, ślepo podporządkowani nakazom Kościoła rodzice (Barbara Krasińska, Andrzej Szubski) oczekują od swojego syna (Piotr B. Dąbrowski) rzeczy, którym sami nie byli w stanie podołać. Idący w pielgrzymce – bez wyraźnej intencji czy celu – jakby tylko po to, by nie odstawać od reszty pochodu, zwymyślają swojego Areczka, ponieważ nie założył na tę świętą eskapadę odpowiednich butów. Motyw bezrozumnej zbiorowości jest jednym z bardziej podkreślanych w spektaklu Korytkowskiej-Mazur. Przywoływane są tutaj wydarzenia z Krakowskiego Przedmieścia, głośne kazania księdza Natanka, intonowanie wspólnej – co ważne: idealnie zsynchronizowanej – pieśni kościelnej. Chodzi bowiem o to, by głoszone treści nie brzmiały fałszywie – chociaż fałsz ten wcale nie jest korelatem prawdy.
Jakubowski inteligentnie docieka przyczyn tej podstawy: jedność w ten sposób tworzona od zawsze była reakcją na strach. Na początku spektaklu Areczek mówi o przerażeniu dniem codziennym, które wciąż w nim tkwi, mimo upływu lat. Jego źródło stanowiły dwie instytucje, które przeważnie dominują dzieciństwo Polaka: szkoła i Kościół, reprezentowane przez demoniczną nauczycielkę bijącą uczniów drewnianym liniałem po ręce (w swojej drugiej roli Barbara Karasińska) oraz księdza Grzesia (ponownie Andrzej Szubski) – kapłana o zamiłowaniach inkwizycyjnych, który obejmuje stanowisko wodzireja w trakcie mszy. Dzięki takiemu quasi-alegorycznemu przełożeniu genom młodego człowieka nie jest wymarzoną podstawą.
Do tego stanu rzeczy nawiązuje sama scenografia. Podłogę w centralnej części sceny stanowi szarawy materac – zapadający się pod stopami postaci, zużyty, utrudniający ruchy, niedający twardej powierzchni, by móc się od niej odbić. Właśnie na takim podłożu rozpoczyna się cały spektakl, kiedy to Areczek przy akompaniamencie gitarzysty przypominającego Kurta Cobaina (Paweł Siwiak) wykonuje utwór Nirvany Smells like teen spirit. Dynamika i ekspresja, które przeważnie towarzyszą wykonaniu utworu będącego synonimem buntu, tracą na wyrazistości – tak naprawdę już w pierwszej scenie dowiadujemy się o niemożności ostatecznego zrzucenia z ramion, jak nazwał go Antoni Słonimski, płaszcza Konrada. „Wszystko się zmieniło, gdy umarłeś, Kurt” – mówi Areczek do muzyka. „Nic się nie zmieniło” – z rozbrajającą świadomością polskich realiów odpowiada tamten.
Jakubowski nie poprzestaje na krytyce społeczności parafialnej. Po drugiej, świeckiej (żeby nie powiedzieć – zlaicyzowanej) stronie barykady również nie jest pięknie. W trakcie pielgrzymki Areczek spotyka pana Krzysia (Michał Kaleta), który idzie w intencji odnalezienia córki. Prośba zostaje wysłuchana; kiedy odnajduje Synthię (Barbara Prokopowicz) – ta właśnie pobija światowy rekord we współżyciu z wieloma mężczyznami w trakcie jednej doby. Tak rozumiana zbiorowość, chociaż niezamroczona uświęconym żargonem, wcale nie stanowi przeciwwagi dla tej pierwszej. Wobec „komety śmierci”, którą anonsują na początku głosy radiowych spikerów, nic się nie zmienia. Jakubowski diagnozuje z niezwykłą dobitnością: nie jesteśmy już zdolni do wiary. Wołanie Areczka, który miał przecież być naczelnym buntownikiem w tym spektaklu: „Chryste, zmiłuj się!”, zdaje się jedynym mającym coś wspólnego z prawdą.
Korytkowska-Mazur sprowadza rozbuchany polski mesjanizm do wymiaru prywatnego; mówiąc terminami nowotestamentowymi – wzięcie krzyża na barki to właśnie zmaganie się ze ślepo celebrowanymi naleciałościami pseudopatriotycznymi na co dzień. W jednej z ostatnich scen (jednocześnie najbardziej dojmującej) upadły syn leży na plecach z rozrzuconymi szeroko ramionami i skrzyżowanymi w kostkach stopami. Nad nim stoją matka i ojciec biadolący nad jego życiową postawą. Dopiero po chwili zauważa się, że na nadgarstkach chłopaka opasanych frotkami wykwitły czerwone plamy, a scena jest przedstawieniem stabat mater w zmienionej perspektywie. „Wybrałem się na pielgrzymkę, ale nie mogę chodzić” – mówi Areczek, nawiązując do początkowej sceny z postpielgrzymki (określenie pojawiające się w spektaklu).
Wieczny kwiecień – to tytuł, który sygnalizuje odniesienie do pospolitego ruszenia po katastrofie smoleńskiej i podsumowuje karnawał postaw Polaków w ostatnich latach. To niezwykle sprawnie napisana sztuka, która – choć w pewnym stopniu jest parodią – pozostaje jednak bardzo gorzka, ponieważ po postawionej diagnozie nie zostają zasugerowane żadne rozwiązania – chocholi taniec wciąż trwa. Jakubowski brutalnie zmienił status wieczności – nie jest to już obietnica lepszego życia, nie rozumie też przez to patetycznego wyniesienia. W ostatniej scenie Areczek opowiada o swoim (Kurta?) samobójstwie, do którego dochodzi dwukrotnie. Jeżeli śmierć traci swoją funkcję – przerywania, a jej przezwyciężenie prowadzi do kolejnego (znów unieważnionego) zgonu, to należy chyba pozbyć się resztek nadziei, że wszystko to kiedyś się skończy.
Joanna Żabnicka, Teatralia Poznań
Internetowy Magazyn „Teatralia” nr 36/2012
Teatr Polski w Poznaniu
Jarosław Jakubowski
Wieczny kwiecień
reżyseria: Agnieszka Korytkowska-Mazur
scenografia: Agnieszka Korytkowska-Mazur
kostiumy: Magdalena Dąbrowska
muzyka: Dawid Dąbrowski
ruch sceniczny: Maciej Zakliczyński
reżyseria świateł: Marek Oleniacz
asystent reżysera: Piotr B. Dąbrowski
inspicjent: Elżbieta Bednarczyk
obsada: Piotr B. Dąbrowski, Michał Kaleta, Barbara Prokopowicz, Barbara Krasińska, Andrzej Szubski, Paweł Siwiak
prapremiera: 10 listopada 2012