Witkacy zamiast Gombrowicza? (Iwona, księżniczka Burgunda)
Twórczość Gombrowicza stanowi temat wdzięczny dla reżyserów teatralnych. Iwona na polskiej scenie pojawiała się dość często, jednak wersja Agaty Dudy-Gracz, promowanej na reżyserkę nowego pokolenia, znacząco różni się od poprzednich realizacji scenicznych.
Reżyserka pozwala aktorom na interakcję z widzami zanim ci na dobre rozsiądą się w swoich fotelach. Do „klasycznej” teatralnej sceny zaprojektowano bowiem fragment sceny na kształt wybiegu, który dzieli przestrzeń zajmowaną przez publiczność i znacznie zmniejsza dystans między widzami a aktorami. Postać Iwony pojawia się nim spektakl na dobre się rozpocznie, budząc niemałe zaintrygowanie wśród widzów. Aktorka siedzi na krześle w najbardziej wysuniętej części sceny, ubrana w powłóczystą halkę, a na jej głowie znajduje się czapka wykonana z wycinków z gazet. Nakrycie głowy być może stanowi symbol anonimowości i uniwersalności, być może jednak jest to signum temporis czasów, w których przyszło bohaterce żyć. Materiał, z którego uszyto czapkę, przypomina bowiem modernistyczne typografie. Ciało Iwony jest nieznośnie bierne, a wrażenie niemocy potwierdza brak jakichkolwiek dźwięków. Enigmatyczność tej postaci zostaje skontrastowana z jej transparentnym ubiorem, stanowiąc jeden z bardziej wyrazistych chwytów reżyserii.
Spektakl zaczyna się obiecująco, jednak dalszy jego rozwój zmniejsza pozytywne odczucie. Przede wszystkim wątek egzystencjalny, tak istotny dla Gombrowicza, ginie gdzieś pod ciężarem imponującej charakteryzacji aktorów. Świetna muzyka, wykonywana przez Maję Kleszcz, ubraną na dodatek w pióra i cekiny, także odwraca uwagę od tego, co stanowi prawdziwe clou dramatu. Agata Duda-Gracz znana jest co prawda ze spektakli, które onieśmielają widzów rozmachem, jednak biorąc na warsztat dzieło, którego atutem jest przede wszystkim głęboko antropologiczny i egzystencjalny wydźwięk, powinna lepiej wyważyć proporcje. Literalnie odczytując treść dramatu, na scenie wszystko zachowuje swój porządek: pojawia się Iwona w towarzystwie ciotek lamentujących nad jej wadami, piękny książę Filip na przekór wszystkim poza rzeczonymi ciotkami, prosi o jej rękę, Iwona w trakcie narzeczeństwa prowokuje do wynaturzonych zachowań Filipa i jego najbliższych, a w końcu umiera w ów absurdalny sposób, który przygotował dla niej Gombrowicz – dławiąc się karaskami w śmietanie. Autorowi udało się jednak coś, czego nie ma w spektaklu – mimo że Iwona stanowiła pierwszy napisany przez niego dramat, to prawdopodobieństwo psychologiczne stające się udziałem bohaterów wbrew otaczającej ich groteskowej rzeczywistości było wyjątkowo duże. Mistrzostwo Gombrowicza polegało bowiem na tym, że umiał w oszczędny sposób operować środkami tak, by uzyskać zamierzony efekt, a rzeczywistość jego dramatu jest rzeczywistością skonstruowaną za sprawą aktów i zachowań poszczególnych postaci. Spektakl Dudy-Gracz stanowi tego zaprzeczenie. Choć reżyserka zachowuje literacką kanwę i strukturę przyczynowo-skutkową, to idei Gombrowiczowskiej maski próżno u niej szukać. Zamiast tego mamy Witkacowską formę – jej kulminacją jest wyegzaltowane zachowanie ojca księcia, który, zgodnie zresztą z literackim wzorem, chowa się za kanapę podczas próby nawiązania dialogu z Iwoną. Świat, który otacza bohaterów, jest względem nich aprioryczny i bohaterowie nie do końca nad nim panują, widać to m.in. w pojawiających się sekwencyjnie minirecitalach Mai Kleszcz. Mimo całej sympatii do wokalistki Kapeli ze Wsi Warszawa, jej rola wydaje się w spektaklu nie do końca umotywowana. Piosenki jeszcze bardziej odwracają uwagę od i tak wątłej warstwy filozoficznej. Dlaczego Duda-Gracz się na to zdecydowała? Czyżby nie wierzyła w to, że publiczność jest w stanie konceptualnie „udźwignąć” trudną materię dramatu? W efekcie tych zabiegów i pedanterii w konstruowaniu formy, powstało estetyczne widowisko, którego niewątpliwym atutem są warstwy muzyczna i wizualna, ale które jest płaskie pod względem treści.
Na osobną uwagę zasługują kostiumy aktorów, które można potraktować jako element modnego obecnie w teatrze zjawiska crossdresingu. Znany i ceniony Teatr Jaracza nie po raz pierwszy na swoich deskach prezentuje spektakl tak przepojony dwuznacznym erotyzmem. Pewnym nawiązaniem do tradycji dramatu elżbietańskiego było pojawienie się w Ryszardzie III Grzegorza Wiśniewskiego aktorów ucharakteryzowanych na sposób niewieści, jednak zamysł ten wprowadza do teatru nową jakość i prowokuje odbiorców do poszukiwania innych, alternatywnych sensów. Podobnie jest w Iwonie, w której aktorzy odgrywający rolę Cyryla i Cypriana – przyjaciół księcia – po części za sprawą kapitalnie zaprojektowanych kostiumów odsłaniających tors i plecy, po części za sprawą posuniętego do granic sztuczności zachowania na scenie, kojarzą się widzowi z postaciami o wyraźnej proweniencji homoseksualnej. Chwyt ten stanowi niewątpliwą zaletę spektaklu, ponieważ wykorzystując główną funkcję crossdresingu, jaką jest obnażanie kulturowych konwencji, Duda-Gracz zwróciła uwagę na problem, który był tak ważny dla Gombrowicza. Szkoda tylko, że na tle „krzykliwej” całości widz może nie uchwycić niuansu, który odnosi się do problemu autentyczności jednostki w relacji z innym.
Kamila Kulesza, Teatralia Łódź
Internetowy Magazyn „Teatralia” numer 99/2014
Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi
Iwona, księżniczka Burgunda
reżyseria, kostiumy: Agata Duda-Gracz
muzyka: Maja Kleszcz, Wojciech Krzak
reżyseria światła: Katarzyna Łuszczyk
choreografia: Tomasz Wesołowski
projekcje: Karol Rakowski
obsada: Iwona Dróżdż-Rybińska, Katarzyna Cynke, Milena Lisiecka, Ireneusz Czop, Mariusz Jakus, Hubert Jarczak, Marcin Korcz, Krzysztof Wach, Marcin Włodarski
fot. Sandra Kmieciak