Julia Kowalska: Dlaczego zdecydowała się pani na udział w castingu związanym z wykonywaniem reperformansów Mariny Abramović w ramach wystawy Do czysta w toruńskim CSW?
Aleksandra Grącka-Baczyńska: Zanim rozpoczęłam studia w Akademii Sztuk Teatralnych im. St. Wyspiańskiego w Krakowie, a konkretnie na Wydziale Teatru Tańca w Bytomiu, współpracowałam z Grzegorzem Pleszyńskim, który jest artystą malarzem oraz performerem. Performans od zawsze więc był mi bliski, a Marina Abramović od początku kształtowała moje myślenie o tym rodzaju sztuki. Kiedy – zresztą całkiem przypadkowo – usłyszałam o tym castingu, stwierdziłam: „Wow, muszę tam być!”.
JK: Jak ocenia pani przebieg castingu? Wrażenie od początku okazało się pozytywne, czy początki były trudne?
AG-B: Na samym początku zespół CSW przeprowadził wstępną selekcję zgłoszeń zawierających informacje o doświadczeniach artystycznych osób zainteresowanych udziałem w wystawie oraz ich listy motywacyjne. Następnie wybrane osoby zostały zaproszone na dwudniowy casting. Pierwszym etapem była rozmowa z Lynsey Peisinger, która chciała nas poznać, zobaczyć, co mamy do powiedzenia. Pracowaliśmy wtedy w dziesięcioosobowych grupach. Byłam przygotowana na prawie wszystkie pytania, zarówno te dotyczące twórczości Mariny Abramowić i historii performansu, jak i mojej drogi zawodowej. Lynsey poprosiła jednak, żebyśmy opowiedzieli coś o sobie, a nie o pracy, którą wykonujemy. W pierwszej chwili zupełnie nie wiedziałam, co powiedzieć; zaczęłam mówić o gotowaniu i o moim pierwszym performansie poświęconym powrotowi do korzeni, który prezentowany był właśnie w CSW w Toruniu Po tej rozmowie byłam zdruzgotana, myślałam, że nie przejdę do kolejnego etapu.
JK: Jak w takim razie wyglądał drugi etap?
AG-B: Był to trzygodzinny wstęp do warsztatów, które odbyły się później, tuż przed wystawą. Ucieszyła mnie taka formuła, ponieważ dobrze wiem, jak wyglądają castingi do reklam czy filmów, na które chodzę bardzo często. Forma, którą zaproponowała Lynsey, bardzo mi odpowiadała. Miałam poczucie, że ktoś współuczestniczy ze mną w procesie twórczym, a nie tylko zewnętrznie mnie ocenia.
JK: Przygotowywała się pani do castingu pod względem fizycznym albo mentalnym?
AG-B: Po pięciu latach trudnej, fizycznej pracy i wyczerpujących psychicznie zajęć na Wydziale Teatru Tańca czułam się dobrze przygotowana. Poza tym praktycznie każdego dnia przygotowuję się do różnego rodzaju castingów. Sama również tworzę performansy, więc nie czułam potrzeby wykonywania dodatkowych ćwiczeń przed tą audycją. Więcej czasu poświęciłam na przygotowania przed tygodniem warsztatów, np. przeszłam na wegetarianizm i trochę się wyciszyłam.
JK: Czy tego wymagali organizatorzy, czy sama zdecydowała się pani na przygotowania do tego tygodnia warsztatów?
AG-B: Zdecydowałam się na to jeszcze przed otrzymaniem wytycznych od organizatorów. Wszystkie informacje dotyczące warsztatów są dostępne w internecie, a ja interesowałam się nimi już wcześniej, więc sporo na ten temat wiedziałam. Sprawdzam zresztą co jakiś czas, gdzie odbywają się kolejne warsztaty, ale na tę chwilę nie mogę się na nie udać. Chciałam przygotować swoje ciało do wykonywania tej konkretnej roli. Moje przygotowania poprzedziły zalecenia od CSW, w których m.in. zasugerowano nam ograniczenie mięsa w diecie. Nie był to jednak kategoryczny nakaz, narzucający nam zrobienie tego pod groźbą wyrzucenia z kursu. Były to raczej wskazówki dotyczące tego, co może nam pomóc się zaangażować i jak najlepiej wykorzystać czas ćwiczeń.
JK: Jak wspomina pani warsztaty? Pytam zarówno o ćwiczenia, jak i o atmosferę.
AG-B: Oczywiście na początku trochę się bałam, ale równocześnie byłam bardzo podekscytowana. Mieszkaliśmy w Rozewiu nad morzem i mieliśmy cały domek dla siebie. Obecność Lynsey oraz jej asystentki Sofii i ich wsparcie dawały mi poczucie bezpieczeństwa, miałam pewność, że nic złego mi się nie przydarzy. Wiedzieliśmy, że warsztaty są perfekcyjnie przygotowane, a naszym największym „wrogiem” podczas ich trwania byliśmy my sami.
JK: Podczas warsztatów zdarzały się trudne chwile?
AG-B: Nasz rytm pracy polegał na ciągłym wykonaniu zadań, pomiędzy którymi następowały przerwy – to właśnie one były dla mnie najbardziej męczące i najtrudniejsze. Podczas wykonywania ćwiczeń byłam na nich całkowicie skupiona, dopiero w wolnych chwilach wracały do mnie wszystkie, wyciszone do tej pory, myśli. Moim największym problemem był wtedy czas – nie miałam kontroli nad planem dnia (zabrano nam zegarki i zabroniono komunikować się ze sobą nawzajem). Lubię kontrolować to, co się dzieje dookoła, mieć ustalony rytm zajęć. Chciałam za wszelką cenę wiedzieć, która jest godzina albo ile coś będzie trwać.
„Całe warsztaty były da mnie wyjściem poza codzienny sposób bycia i odczuwania, dotyczyły przekraczania swoich barier, co prowadziło do psychofizycznego oczyszczenia.”
JK: Jak radziła sobie pani z zakazem mówienia?
AG-B: To było bardzo trudne. W pewnym momencie, gdy zakończyliśmy post (najpierw jedzenia, potem milczenia), Lynsey powiedziała, że gratuluje nam ukończenia warsztatów. Nikt z nas jej nie odpowiedział, zupełnie nie wiedzieliśmy, co powiedzieć. Było nas naprawdę mało, dlatego wydaje mi się, że po kilku dniach nauczyliśmy się słyszeć siebie bez wypowiadania słów. Po takich warsztatach okazuje się, że nie trzeba rozmawiać, żeby dowiedzieć się bardzo dużo o sobie nawzajem.
JK: Na czym polegały zadania?
AG-B: Nie chciałabym wszystkiego ujawniać. Powiem o rzeczach, które można zobaczyć w krótkiej relacji filmowej z warsztatów, wyświetlanej w CSW w ramach wystawy. (Pod koniec wystawy prezentowany będzie dłuższy film przedstawiający całe warsztaty). Całe warsztaty były da mnie wyjściem poza codzienny sposób bycia i odczuwania, dotyczyły przekraczania swoich barier, co prowadziło do psychofizycznego oczyszczenia. Codziennie o poranku kąpaliśmy się w morzu – to był nasz rytuał, którego bardzo brakowało mi po powrocie do domu. Później odbywaliśmy rozgrzewki, które przygotowywały nas do całego dnia pracy i były dostosowane do tego, czym akurat mieliśmy się zajmować. Podczas ćwiczeń siedzieliśmy naprzeciwko siebie i patrzyliśmy sobie w oczy, wsłuchiwaliśmy się w przyrodę, liczyliśmy ziarenka ryżu, soczewicy, oddzielaliśmy jedne od drugich. Dla mnie najważniejszym i jednocześnie przełomowym zadaniem było otwieranie i zamykanie drzwi, wyzwoliło mnie ono z lęku przed podejmowaniem decyzji. Nazwa warsztatów – Cleaning the House –odnosi się do porządków domowych mających na celu oczyszczenie siebie.
JK: Czy już przed warsztatami było wiadomo, które performanse będziecie wykonywać na wystawie?
AG-B: Podczas drugiego etapu castingu wszyscy uczestnicy zostali poinformowani o tym, jakie performanse będą prezentowane i jak będą wyglądały warsztaty. Każdy miał czas, by w spokoju zastanowić się, czy chce to zrobić i czy ma siłę na podjęcie takiego wyzwania, ponieważ był tam z własnej i nieprzymuszonej woli. Uważnie śledząc relacje i filmy z innych wystaw Abramović, można było przewidzieć, że pojawią się na przykład Imponderabilia (przyp. red. – Imponderabilia – performans, który oryginalnie wykonywała Marina ze swoim ówczesnym partnerem – Ulayem. Skierowana twarzami do siebie naga para przez godzinę stała nieruchomo w wąskim przejściu pomiędzy salami wystawowymi; osoby odwiedzające wystawę, chcąc wejść do kolejnego pomieszczenia, musiały przejść między performerami) czy Cleaning the Mirror (przyp. red. – Marina przez wiele godzin czyściła szczotką ludzki szkielet. Na wystawie performerzy używają szczotki do czyszczenia podłóg, a woda w wiadrze jest zabarwiona atramentem, gliną i ziemią, przez co z upływem czasu sztuczny szkielet robi się coraz bardziej brudny). Mniej więcej wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać, chociaż The Onion (przyp. red. – performans Mariny polegający na zjedzeniu całej cebuli z łupiną. Artystka ma pomalowane na czerwono usta i paznokcie) odtworzono po raz pierwszy dopiero w Toruniu.
JK: Kiedy dostaliście swoje „przydziały”? Czy wykonuje się tylko jeden performans, czy więcej? Pani wykonywała oba: The Onion i Cleaning the Mirror?
AG-B: Każdy performer w czasie trwania wystawy w CSW wykonuje wszystkie performanse. Tylko w pierwszym tygodniu otwarcia mieliśmy bardziej rygorystyczny harmonogram, ułożony przez Marinę razem z Lynsey i koordynatorami z CSW. Na kolejne tygodnie grafik ustalaliśmy już między sobą, w ścisłym kontakcie z dyrektorem CSW i koordynatorką Renatą Sargalską. Staramy się organizować plan pracy tak, żeby każdy był zadowolony. Chcemy unikać sytuacji, w której projekty są rozdzielane nierówno. Jednak nadrzędną zasadą jest to, że każdy z nas musi choć raz zmierzyć się z każdym performansem – chyba że są jakieś przeciwskazania zdrowotne. We Freeing the Memory (przyp. red. – Abramović wymienia wszystkie słowa w ojczystym języku, jakie tylko przyjdą jej do głowy do momentu, w którym powtórzy jedno z wyrecytowanych wcześniej) każdy z nas występuje tylko raz, a z kolei Imponderabilia pokazujemy dosyć często. Mnie udało się już odtworzyć wszystkie pięć performansów.
„Czuję się wyróżniona, że to właśnie ja mogłam zaprezentować The Onion po raz pierwszy i to w sytuacji, w której wśród widzów znajdowała się Marina.”
JK: Który z nich jest dla pani najtrudniejszy, albo odwrotnie – który najlepiej się wykonuje?
AG-B: Każdy performans ma w sobie coś wyjątkowego. Dla mnie zdecydowanie najważniejszym projektem na tej wystawie jest The Onion. Miałam możliwość reperformowania go po raz pierwszy na żywo – nikt wcześniej w żadnym miejscu na świecie tego nie robił, więc to trochę jak los wygrany na loterii. Podczas prób do tego performansu była z nami Marina, która wykonała go przed nami – uczestnictwo w tym pokazie było dla mnie niesamowitym przeżyciem. Czuję się wyróżniona, że to właśnie ja mogłam zaprezentować go po raz pierwszy i to w sytuacji, w której wśród widzów znajdowała się Marina. Po wykonanym performansie Abramović wraz ze swoimi bliskimi osobami towarzyszyła mi w windzie. Poprosiła wszystkich o ciszę, przyłożyła swoje czoło do mojego. To była najdłuższa podróż w windzie, jaką przeżyłam. Otrzymałam od niej ogromną energię, wsparcie i zrozumienie. Później udało nam się trochę porozmawiać na osobności, a na sam koniec dała mi kwiaty, które sama otrzymała i powiedziała: „Ty na nie bardziej zasługujesz”. To był niezapomniany wieczór. Dzięki temu mogłam spędzić czas po otwarciu wystawy z Mariną i z innymi bliskimi osobami. Wszystkie te czynniki powodują, że właśnie dlatego ten performans jest dla mnie najważniejszy.
JK: Jak wyglądało w takim razie wykonywanie The Onion?
AG-B: W tle słychać tekst z offu – nagrany przez nas (w tym performansie biorą udział wyłącznie kobiety). Każda z wykonawczyń dodała do niego coś swojego. Oczywiście wypowiadamy tam również słowa, które wypowiadała wcześniej Marina, ale gdy są one mówione przez różne osoby, z rozmaitymi bagażami doświadczeń, efekt zawsze jest inny. Kiedy jemy cebulę i słyszymy nagranie, mając przy tym świadomość, w którym momencie nasz głos się zachwiał, to nagle robi się to bardzo osobiste. Pod koniec wystawy będę performować The Onion jeszcze raz.
JK: A najtrudniejszy performans?
AG-B: Najtrudniejsze są dla mnie Imponderabilia. Mimo że wydaje się, że to najłatwiejsze zadanie – stać w miejscu przez kilka godzin – zupełnie tak nie jest. Ten performans jest dla mnie trudny fizycznie, ponieważ w codziennych sytuacjach nie jestem w stanie usiedzieć nieruchomo – nie ruszając głową czy bujając się na boki – nawet przez minutę. Po prostu zazwyczaj bardzo się kręcę. Dodatkowo jeśli chodzi o sprawy techniczne, wykonując Imponderabilia, trzeba „wyłączyć” wszystko to, co dochodzi do nas z zewnątrz (mieszające się zapachy, rozmowy, szturchnięcia czy nadepnięcia na stopy osób przechodzących pomiędzy nami) i wziąć odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale również za partnera stojącego naprzeciwko. Po tym performansie jestem nawet bardziej zmęczona niż po Similar Ilussion (przyp. red. – Marina z Ulayem przez półtorej godziny stoją w pozie wyjściowej do tanga. Bardzo powoli zmieniają jedynie układ rąk i wykonują ruchy głowami, nie robią jednak ani jednego kroku), gdzie stoi się w ramie tanga. Tam mogę zmieniać rękę, cały czas jestem w kontakcie z drugą osobą i przede wszystkim w minimalnym ruchu, bliskość partnera pomaga mi w budowaniu zaufania i wsparcia. W Imponderabiliach pozostaję z własnymi myślami i ciałem w przestrzeni, którą muszę mocno kontrolować.
JK: Jak czuła się pani podczas wykonywania Cleaning the Mirror?
AG-B: Całkiem szybko minęło mi te pięć godzin. Kiedy performans się skończył, czułam duży opór przed oddaniem koordynatorce kościotrupa, którego czyściłam. Poznałam każdą jego kostkę. To zadanie można porównać do aktorskich zadań z wydziału lalkarskiego, gdzie lalka staje się najważniejsza i całą swoją uwagę trzeba skupić tylko na niej.
JK: Zostało jeszcze Freeing the Memory.
AG-B: Wykonywałam ten performans przez godzinę i dziesięć minut. Zacięłam się na słowie „awans” i nie mogłam wydusić z siebie nic więcej. Myślałam, że znalazłam sposób na wypowiadanie słów, ale niestety się nie udało. Pierwszy zamysł był taki, aby opisać swój dzień – to mi się jednak nie udało, ilekroć mówiłam jakieś słowo, od razu w mojej głowie pojawiało się mnóstwo skojarzeń i w pewnym momencie sama nie wiedziałam, dokąd ta historia podryfowała. Ostatnio jedna z performerek opowiadała przez ponad dwie godziny. To było bardzo trudne, ponieważ często nie pamięta się tego, o czym się mówiło na samym początku, a chodzi o to, żeby wypowiadanie słowa się nie powtarzały.
JK: Czy nad każdym performansem pracowaliście z Lynsey indywidualnie, czy – skoro każdy performer wykonuje wszystkie performanse – w grupie?
AG-B: Jest nas dziewiątka, więc mogliśmy próbować razem. Tydzień przed otwarciem wystawy byliśmy w toruńskim CSW – mieliśmy tam dla siebie czas i przestrzeń. Lynsey oprowadzała nas po wystawie, tłumacząc, co działo się z Mariną Abramović podczas każdego z performansów. Dzięki temu poznaliśmy sposób myślenia i energię Mariny. Poczuliśmy się częścią wystawy, która tworzyła się na naszych oczach.
JK: Czy próby tuż przed otwarciem wystawy odbywały się codziennie?
AG-B: Tak, w ramach przygotowań do Imponderabiliów z każdym dniem próbowaliśmy wydłużać czas stania, ale przed pierwszym pokazem The Onion nie jadłyśmy cebuli. Poza tym uczyliśmy się rzeczy czysto technicznych – jak usiąść, jak trzymać dany przedmiot. Było to konieczne ze względu na kamery i światła. Trzeba myśleć o takich aspektach pokazu, mimo że jest to performans wykonywany przed publicznością na żywo. Samo wykonywanie całego performansu podczas prób nie miałoby większego sensu. Naszym zadaniem jest wczuć się w ćwiczenie, mamy wolność w jego ramach, dostajemy tylko idee i informacje techniczne dotyczące wykonywania performansu. Reperformowanie polega na przeżyciu zadania po raz pierwszy i włożeniu w nie swojej energii.
JK: W jaki sposób myśli pani o sobie w tym reperformansie – jako o twórczyni konkretnego wykonania czy jako o aktorce w większym projekcie, wymyślonym przez kogoś innego? Chodzi mi o kwestię autorstwa.
AG-B: To było bardzo trudne do zdefiniowania i miałam z tym problem, gdy odtwarzałam The Onion. Po pokazie podchodzili do mnie ludzie i dziękowali mi, gratulowali. Nie do końca potrafiłam się w tym odnaleźć, nie przedstawiałam przecież swojego autorskiego performansu. Początkowo myślałam, że to ja powinnam podziękować Marinie, że mogłam to odtworzyć. Jest takie powiedzenie, że mistrz jest dla młodego artysty drogowskazem, daje mu tylko przestrzeń i wyznacza kierunek tworzenia. To artysta wkłada w dzieło swoją energię, doświadczenie i myślenie o sztuce. Po dłuższych rozmowach z Mariną i Lynsey uznałam właśnie, że otrzymałam taką przestrzeń dla własnych eksperymentów w ramach stworzonych przez nią performansów. Uważam, że Marina zrobiła coś niesamowitego – podzieliła się własną twórczością, nauczyła nas metod swojej pracy, chciała się nimi z nami podzielić, to było wyjątkowe.
„Podczas przygotowań do castingu stwierdziłam, że nawet jeżeli miałabym pracować w ramach wolontariatu, zgodziłabym się na to.”
JK: Chciałabym jeszcze chwilkę porozmawiać o kontrowersjach wokół wystawy, zwłaszcza o stawkach, które ostatecznie przelały czarę goryczy i doprowadziły do rezygnacji wielu performerów. Czy ta sytuacja oddziaływała na pani decyzję? Czy rozważała pani w ogóle rezygnację w momencie ujawnienia stawek?
AG-B: To jest naprawdę bardzo trudne pytanie. Uważam, że w takich kontrowersyjnych sytuacjach zawsze istnieją dwie strony medalu. Podczas przygotowań do castingu stwierdziłam, że nawet jeżeli miałabym pracować w ramach wolontariatu, zgodziłabym się na to. Może dlatego, że byłam w komfortowej sytuacji finansowej, miałam również czas – żadne inne terminy związane z moimi zobowiązaniami nie pokrywały się z harmonogramem Do czysta. Mogłam sobie pozwolić na to, żeby poczekać na wyniki rekrutacji oraz podjąć decyzję o udziale w wystawie. Z drugiej strony oczywiście rozumiem osoby, które zrezygnowały dlatego, że nie odpowiadały im warunki finansowe. Na co dzień również się z tym borykam i wiem, jak trudno jest w Polsce tworzyć młodym artystom. Nie chcę snuć domysłów, czy postąpiłabym inaczej, gdybym była w innej sytuacji albo byłaby to inna artystka. Podjęłam taką, a nie inną decyzję i nie żałuję tego wyboru. Zresztą pieniądze, które zarobiłam albo zarobię i tak nie są w stanie równać się z tym, co tam przeżyłam. Czasem w swojej pracy artystycznej robi się coś, co jest dla nas ważne artystycznie, nie biorąc pod uwagę wynagrodzenia, a czasem stawia się na kwestie finansowe. Oczywiście najlepszym rozwiązaniem byłoby połączenie obu tych aspektów, niestety taka możliwość nie zdarza się często.
JK: Nie miała pani żadnych chwil zawahania?
AG-B: Moje nastawienie było takie, że bardzo chciałam się tam dostać i bałam się, że się nie uda. W którymś momencie spanikowałam. Zastanawiałam się, dlaczego osoby, które znam i wspieram, rezygnują, a ja chcę tam zostać? Może gdyby to był ktoś inny – nie tak bliski artystycznie mojemu sercu – tobym się wycofała. W innej sytuacji na pewno stanęłabym w obronie moich kolegów i koleżanek, ale tu zadałam sobie takie pytania: chcesz tam występować? Czy potrzebujesz pieniędzy, żeby się na to zdecydować? Na pierwsze odpowiedź brzmiała „tak”, na drugie „nie”, więc zrobiłam to dla siebie, nie było tu dyskusji o pieniądzach. Rok po ukończeniu szkoły był bardzo trudny, mimo że pracuję w warszawskim teatrze i realizuję autorskie projekty. Straciłam wiarę w to, co robię, a ten casting pozwolił mi ją odzyskać, dlatego był dla mnie bardzo ważny. Żadne pieniądze nie dałyby mi takiego szczęścia i przekonania, by dalej działać i tworzyć. Poza tym stawki zaproponowane przez CSW nie są tak niskie, że nie pozwalają się utrzymać, a warto wziąć pod uwagę również to, że w teatrach nie zawsze warunki finansowe są lepsze. Każda strona sporu zawsze działa na swoją korzyść, starając się udowodnić swoje racje. Nie potępiam osób, które zrezygnowały, rozumiem je i wspieram. Każdy ma prawo do podjęcia odpowiednich dla siebie na daną chwilę decyzji.
JK: Chciałam jeszcze na sam koniec zapytać o spotkanie z Mariną. Jakie zrobiła na pani wrażenie?
AG-B: Jest niesamowicie ciepłą osobą, dokładnie taką, jaką ją sobie wyobrażałam. Z jednej strony to silna kobieta, która przeszła bardzo wiele, a z drugiej strony aura, która od niej emanuje, działa na ludzi uspokajająco, pozwala im się wyciszyć. Mieliśmy okazję spotkać się z nią i porozmawiać, dopytać o nurtujące nas kwestie dotyczące jej twórczości, ale w takich momentach przychodzi do głowy milion pytań i żadne z nich nie wydaje się odpowiednie. Cieszę się, że miałam okazję poznać jej metodę twórczą od podszewki. Zapraszam na wystawę, bo naprawdę jest niezwykła. Niesie ze sobą całą energię Mariny. Jestem dumna, że wystawa odbywa się właśnie w Toruniu, mieście, w którym dorastałam.
Aleksandra Grącka-Baczyńska – absolwentka Akademii Teatralnej im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie. Współpracowała z Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu, Och Teatrem w Warszawie, zagrała w filmie Pociecha w reżyserii Pawła Podlejskiego.