O wyższości kina nad teatrem i odwrotnie (Skóra)

O wyższości kina nad teatrem i odwrotnie (Skóra)

Siadają po kolei na czarnym krześle reżysera. Opowiadają do kamery, jakie role chcieliby zagrać. Analizują, wyjaśniają, mówią o psychologii postaci.  Aktorzy. A właściwie aktorzy grający aktorów. Dyplom studentów IV roku Wydziału Lalkarskiego PWST we Wrocławiu w reżyserii Konrada Dworakowskiego to teatralna opowieść o filmie i o aktorach inspirowana twórczością Pedro Almodovara.

Drewniana platforma na piasku, po lewej stronie wisi wielkie czerwone serce, na środku ściana z otworami, po prawej napis AlMOdovR. W tej przestrzeni (scenografia autorstwa Mariki Wojciechowskiej) rozgrywa się piękny trzygodzinny spektakl składający się z płynnie przechodzących scen, etiud. Nie żadnych solowych popisów – nie można odjąć Skórze zespołowości. Aż piętnaścioro aktorów stworzyło swoje własne interpretacje i impresje na temat różnych postaci z filmów hiszpańskiego reżysera. Są oczywiście lepsze i gorsze momenty, role, które na dłużej zapadają w pamięć, bo niektórzy poczuli się w skórze Almodovara lepiej, a nawet skroili ją na swoją miarę, dostosowując do własnych warunków i tego, o czym chcieliby mówić. Jedną z takich kreacji stworzyła Adrianna Maliszewska wcielająca się w Matkę Wszystkich Synów. Zupełnie odrealniona, cały czas w formie, z nerwową mimiką twarzy, mrugającym okiem i unoszącymi się brwiami, z czarnymi różami we włosach i na sukience. Bohaterka tak bardzo pragnie mieć syna, że wydaje jej się, że naprawdę go rodzi, że jest Matką jako taką – jak powiedzieliby filozofowie – a nawet Matką Boską. Jej ciążowy brzuch zrobiony jest z białych męskich koszul (genialny zabieg teatralny), które po kolei wyciąga, by potem rozwiesić na sznurze przeznaczonym do suszenia prania. Na nich wyświetlone będą wizerunki jej wyobrażonych, a nigdy nieistniejących, synów. Jednym z nich, rodzących się jakby z piasku i umierającym w tymże jest Piotr Bublewicz, z którym w pewnym momencie Adrianna stworzyła duet – trawestację Piety przy dźwiękach tanga. Świetna jest Teresa Kowalik zarówno w jednej z początkowych scen, gdy ubrana w czarną, nałożoną na gołe ciało marynarkę i spodnie od garnituru śpiewa piosenkę, a ośmioro aktorów tańczy w bardzo subtelnej, ale jednoznacznie kojarzącej się z intymnym damsko-męskim kontaktem, choreografii. Do niej też należy jedna z końcowych scen. Teresa w całkowitej ciemności, przerywanej tylko ostrymi bardzo krótkimi błyskami reflektora, wygłasza monolog o tytułowej skórze.

Są tu więc rozmaite opowieści różnych ludzi, bo z kilku Almodovarowych filmów wykiełkowały. Jest rozpustna, bardzo pogubiona i smutna Kika (Patrycja Potyralska), czy pojawiająca się co jakiś czas w przedstawieniu, skrajnie nieszczęśliwa Penélope Cruz (Aleksandra Spyra). Nie wszystko się ze sobą łączy na poziomie treściowym i dramaturgicznym, ale na pewno jest spójne formalnie. Hiszpański klimat, który podbudowuje świetna muzyka Piotra Klimka, charakteryzacja żeńskiej części zespołu (czerwone policzki, przyciemnione brwi) i ruch.  Świetne choreografie przygotował Anatoliy Ivanov, budujące dramaturgię, rytm i ekspresję większości scen. Piękny wizualnie i bardzo plastyczny jest na przykład duet Pauliny Mikuśkiewicz i Grzegorza Borowskiego. Ona w długiej czerwonej sukni z falbanami, on w czarnym stroju matadora. Stoją naprzeciwko siebie, a ich nogi oplatają ręce pozostałych aktorów tak, że mogą swobodnie przechylać się, nie upadając i tańczyć, nie odrywając stóp od ziemi. Wspaniały jest też duet Agaty Dury i Nikosa Kotowicza. Cała scena składa się z dwóch zupełnie skontrapunktowanych części. Pierwsza przypomina sen: Agata, ubrana w obszerne jasne tiule, leży na podłodze niczym pogrążona w śpiączce, reaguje na gesty Nikosa. Rusza się jak lalka wykonująca polecenia animatora. Na dodatek śpiewa. Wszystko jest tu bardzo liryczne, jednak po chwili napięcie poszybuje w zupełnie innym kierunku. Dziewczyna uwalnia się i wygłasza przejmujący monolog, zabawny i smutny – bo boleśnie prawdziwy – jednocześnie. Monolog o aktorstwie. Wykrzykuje, że nic ją nie obchodzą jakieś środowiskowe animozje reżysera i producenta, bo ona chce dostać rolę stojącą i chodzoną. Nie po to uczyła się przecież chodzić, żeby leżeć w filmie.

Autotematyzm to ważna składowa spektaklu. Środowiskowe żarty i słusznie złośliwe odniesienia do aktualnej polityki kulturalnej („-Jestem aktorką polską, ale nie narodową! -Giń!”) bawi, ale i zasmuca, bo nie jest to śmiech, którym niewiele da się zdziałać. Są kąśliwe uwagi o polskich aktorach w zagranicznych filmach, śmiechy z koszmaru zdobywania praw autorskich do wystawianych tekstów i próba żartobliwego ogrania absurdalnego nomen omen kompleksu aktora-lalkarza. Katarzyna Młynarczyk grająca pijaną, której już się po prostu nie chce być aktorką, wykrzykuje, że składa się cała z ról, które grała: „Ta ręka to ręka Ofelii, ten mięsień to mięsień Lady Makbet, a ta ręka, to nóżka kózki, bo miałam epizod w teatrze lalek. Nie powiem, przydało się.”

W spektaklu są i lalki – wszak to dyplom Wydziału Lalkarskiego i zdaje się to jedynym uzasadnieniem ich obecności na scenie. Niewielkie lalki stolikowe o uproszczonych ciałkach z zaznaczonymi cechami płciowymi przedstawiają Pedro Almodovara i Penélope Cruz z wyciętymi z gazety i przyklejonymi do głów twarzami. Rozmawiają ze sobą po hiszpańsku. Może dodaje to do spektaklu nowe smaki, ale i bez tych lalek Skóra jest przecież teatrem formy. Nie samą lalką forma żyje.

Bardzo interesująca jest tajemnicza postać, w którą wciela się Sara Lech. Ubrana na czarno z dwoma warkoczami związanymi wstążkami najpierw kojarzy się trochę ze śmiercią. Nic nie mówi, pojawia się tylko czasem na scenie, przechodzi, obserwuje. Ale na koniec przerywa milczenie, pointuje spektakl i to do niej należy ostatnie słowo. Kim jest? Reżyserem? Na niezadane pytanie widowni odpowie, że tylko ona zna swoją tożsamość. Na koniec przeistacza się, wybucha, mówi to, co zdawała się tłumić przez cały ten czas. Nie jest już dziewczynką z czarnym balonikiem z uroczej sceny, którą widzieliśmy chwilę wcześniej. Sceną rodem z pantomimy, w której Sara zmagała się z ulatującym do góry balonem, odrywającym ją od ziemi i ciągnącym za sobą. Na koniec to ona jest najważniejsza i wygłasza rozmaite i nieco autorytarnie brzmiące teorie o wyższości kina nad teatrem.

Wielkim przedsięwzięciem jest reżyserowanie dyplomu, zwłaszcza tak dużego obsadowo, by bez straty dla całości spektaklu i nie czynienia z niego kolażu monodramów, tak poprowadzić aktorów, aby każdy z nich czuł, że przedstawienie jest jednym z finałowych momentów w ich teatralnej edukacji. Udało się to Dworakowskiemu. Wspólnie ze studentami stworzył długą nielinearną, ale bardzo interesującą opowieść o… no właśnie, o czym? O kinie, o teatrze i o nich samych. Bo choć na pewno mało kto w tym spektaklu utożsamia się ze swoją rolą, to mówi nią o aktorstwie, czyli o tym, co w tym – i oby nie tylko w tym – momencie priorytetowe i najważniejsze.

 

Karolina Przystupa, Teatralia Wrocław
Internetowy magazyn „Teatralia”, numer 167/2016

Skóra

 Spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Lalkarskiego PWST we Wrocławiu w roku akademickim 2015/2016

scenariusz: Olo Herskin

reżyseria: Konrad Dworakowski

scenografia: Marika Wojciechowska

muzyka i aranżacje: Piotr Klimek

ruch sceniczny: Anatoliy Ivanow

asystentki reżysera: Katarzyna Młynarczyk, Agnieszka Błaszczak

obsada: Katarzyna Borek, Grzegorz Borowski, Piotr Bublewicz, Piotr Czekalski, Agata Dura, Piotr Jędrasik, Nikos Kotowicz, Teresa Kowalik, Sara Lech, Adrianna Maliszewska, Paulina Mikuśkiewicz, Katarzyna Młynarczyk, Patrycja Potyralska, Jagoda Siegień, Aleksandra Spyra

premiera: 18 marca 2016

fot. materiały PWST

 

Karolina Przystupa – rocznik 1993. Studiuje Filologię Polską (specjalność: sztuki widowiskowe), na Uniwersytecie Wrocławskim, trenuje taniec współczesny i biega na koncerty jazzowe. Interesuje się korespondencją sztuk. Kocha teatr. Każdy gatunek, w każdej formie i pod każdą postacią, a najbardziej teatr lalek i teatr animacji.